„Koń, który mnie wybrał” – Susan Richards (#MamaDropsaCzyta)

koń który mnie wybrał

Susan Richards, „Koń, który mnie wybrał”, Wydawnictwo Replika 2021.
#MamaDropsaCzyta

Gdy zobaczyłam okładkę a na niej tytuł, podtytuł i opis wydawcy wśród premier na stronie Wydawnictwa Replika, zapragnęłam przeczytać książkę. Tak też się stało, bowiem dzięki uprzejmości i zaufaniu Wydawnictwa otrzymałam tę powieść do recenzji. Zapraszam więc do lektury mojej opinii o książce „Koń, który mnie wybrał”. To wspomnienia autorki, Susan Richards.

Miłość bez echa to podzwonne dla duszy. Jednak ciało bez duszy niemądrze rośnie i tak, wkracza w przyszłość bez swojego jądra, swojej jaźni, skurczone jak drzewo bonsai przez pozbawioną echa miłość.(…) Właśnie to – owo echo – podarowała nam Lay Me Down. Po raz pierwszy, odkąd pamiętałam, czułam tak wielką miłość, a następnie tak wielki żal.

W powieści poznajemy historię niełatwego życia Autorki, w którym traumatyczne przeżycia z dzieciństwa – śmierć matki, rozstanie z bratem, obojętność ze strony babci, ojciec alkoholik staczający się na dno, złe traktowanie ze strony dalekich krewnych opiekunów, wywarły wpływ na jej los i pozbawiły ją możliwości przeżywania pełnej palety uczuć i emocji, a szczególnie tych pozytywnych . Z czasem sama dała się złapać w pułapkę alkoholizmu. Piła, żeby zapomnieć i przetrwać złe chwile jak na przykład nieudane związki z mężczyznami, problemy ze zdrowiem. Jednak nadszedł dzień, w którym się otrząsnęła, że alkohol jej w niczym nie pomógł, nie uzdrowił a mogła się znaleźć na samym dnie. Co ją uzdrowiło?

Miała ogromne oczy w kształcie migdałów, a na środku czoła białą gwiazdkę. Arabscy przodkowie uwidaczniali się w wydatnych kościach jarzmowych i wąskim, nieco wklęsłym nosie. Pierś i kłąb pokrywała biała piana, a sierść pachniała mokrą galanterią skórzaną.

Tak wyglądała trzyletnia klacz Georgia, z którą trzydziestoletnia Suzan postanowiła spędzić kolejne trzydzieści lat. Stawała się koniem z marzeń, w pewnym sensie terapeutką i razem rozpoczęły nowy etap życia – u Suzan bez męża, bez alkoholu, ale od pójścia do pracy i podjęcia studiów wieczorowych. Jedyną nicią łączącą teraźniejsze życie z poprzednim były konie, wielka miłość Suzan. Już w wieku pięciu lat otrzymała od babki w prezencie kucyka Bunty. Drugą pasją Autorki były książki, uwielbiała je czytać a w marzeniach pragnęła coś napisać. Pisała wiersze, prowadziła dziennik, publikowała artykuły w niewielkiej bostońskiej gazecie. Ja jednak byłam w ciąży z książką. czułam, jak kopie, chcąc sie urodzić. Byłam jedną z tych kobiet, które są wprost stworzone przez naturę do pisania: szerokie w biodrach, idealne do wysiadywania godzinami przed komputerem.

W chwili gdy poznajemy bohaterkę, w jej stajni znajdują się trzy konie, wśród których obowiązywała wyraźna hierarchia: Tempo – „mądry i łagodny władca”, Georgia, „wredna babka, której okropne zachowanie zawsze ujdzie na sucho, bo tak” i Hot-shot, „dobroduszna niania” hołubiąca tamtych dwoje. Pojawiła się też była klacz wyścigowa Lay Me Down ze swoim źrebięciem osłabiona z powodu niedożywienia, zapalenia płuc, infekcji oka – przeszła bardzo trudną drogę. Właściwie to ona wybrała Suzan, chętnie weszła do przyczepy. Czyżby czuła podobieństwo między nimi? Były przecież osierocone, porzucone i źle traktowane. Wraz pojawieniem się Lay Me Down obserwujemy kolejne zmiany w życiu Suzan. Potulne, przymilne i niesłychanie łagodne zwierzę, bardzo często wzdychające mimo złej doli i ogromu cierpienia była otwarta i ufna wobec ludzi i tego nauczyła swoją właścicielkę. Potrafiła na nowo pokochać, Suzan dość szybko poczuła na swoim sercu jej wielkie mokre westchnienie. Pisarka dość szczegółowo opisuje relacje między końmi, ich oswajanie sie ze sobą, poznawanie, okazywanie uczuć . Zapoznawanie się klaczy, w tym „potwora” zwanego Georgią nie było łatwe. Obserwowanie zachowań między końmi przyczyniło się do zwierzeń Suzan na temat swojego życia i relacji z rodziną i z innymi ludźmi. A z drugiej strony poznajemy, jakie relacje, więzi tworzą sie i zacieśniają między bohaterkami.  Dla Suzan gesty Lay stawały się drogie, zaskakiwała ją swoją czułością, słodyczą, łagodnością i uprzejmością, miłością do słońca. Pod ich wpływem u Suzan czytelnik obserwuje również metamorfozę – zniknęły lęki, strach, pojawiła się wrażliwość ale i odwaga, determinacja, zaczęła żyć i czuć intensywniej, zmieniła styl ubierania, pojawił się ktoś, kto zaprosił ją na randkę…  

Mój związek z Lay me Down był niepowtarzalny również pod innymi względami. Takiej relacji jak z nią nie miałam z żadnym ze swoich dotychczasowych zwierząt. Od początku zdawało się, ze to ja mam się czegoś nauczyć od niej i że to ja ostatecznie skorzystam na uratowaniu jej życia.(…)Jej zdolność do miłości była ogromna. Gdzież ona się tego nauczyła? Dlaczego ja nie umiałam?

Historia pięknej znajomości klaczy i Suzan dostarczyła mi ogromu emocji. Tak ciekawie Autorka opisała, scharakteryzowała świat zwierząt, pokazała ich złożoność natury, charakterów, upodobań i relacji ze światem ludzi. Opisy przeżyć wewnętrznych chwytają za serce. Autorka antropomorfizuje zwierzęta, co świadczy o jej wielkim przywiązaniu, wdzięczności i miłości. Wzruszająca do łez jest walka Suzan z nieuleczalną chorobą Lay Me Down, brylantu wśród koni, której ufność i łagodność otworzyły jej serce na miłość. To cud, że się spotkały. I mimo zakończenia pełnego łez, bólu i żalu wierzę, że z tej pięknej miłości o uzdrawiającej mocy wiele zostanie w Suzan już na zawsze. Jej serce już zawsze będzie kochające i otwarte. Cieszmy się życiem mimo wielu niebezpieczeństw, jakie na nas czyhają.

Polecam te piękne i poruszające do głębi serce wspomnienia Susan Richards na zimowe wieczory.

Wydawnictwu Replika dziękuję serdecznie za egzemplarz do recenzji.