„Świąteczna mozaika” – Natasza Socha (#MamaDropsaCzyta)

Read More
świąteczna mozaika - recenzja

Natasza Socha, Świąteczna mozaika, Wydawnictwo Literackie 2024.

#MamaDropsaCzyta

Znowu idą święta, i znowu Natasza Socha podarowała czytelnikom chwytającą za serce, wartościową zimowo-świąteczną opowieść, z podróżą do Wenecji, o tęsknocie i nieoczekiwanych uśmiechach losu. Historia poruszy serce i otuli magią świątecznej atmosfery.

Jaśmina trzymała w dłoniach fragment mozaiki, którą znalazła podczas niedawnej wizyty na pchlim targu. Drobne, kolorowe kawałki szkła i kamienia ułożone były w precyzyjny wzór, który wydawał się częścią czegoś większego, a jednak niekompletnego. Przyglądając się mu, zdała sobie sprawę, jak bardzo przypomina jej to własne życie. Codzienność złożona z niezliczonych fragmentów, które z osobna mogły wydawać się przypadkowe i niewiele znaczące, a jednak razem tworzyły niepowtarzalny obraz. Każdy element mozaiki stanowiły wspomnienia, doświadczenia, decyzje, rozmowy, podróże, dotyk. Były wśród nich fragmenty jasne i błyszczące, ale też ciemniejsze, naznaczone bólem, strachem i stratą. Lecz właśnie te ciemne skrawki dodawały głębi i kontrastu całemu obrazowi, powodując, ze był jeszcze bardziej wyrazisty i pełny. Bez ciemnych elementów te jasne nie błyszczały tak intensywnie. I na odwrót.

Natasza Socha stworzyła literacką mozaikę, bo z jednej strony pisze lekko, obrazowo, ale i pięknie, i emocjonalnie, malując słowami historie bohaterów oraz używając do tego całej palety emocji i uczuć. Wplata też fragmenty o silnym nacechowaniu stylistycznym – obrazki poetyckie, rozbudowane metafory, które są pomocne w odczytaniu przekazu, głębszego sensu.

Bohaterką powieści jest dwudziestotrzyletnia Jaśmina, która na co dzień pracuje w cukierni Złota Klatka, z ogromną pasją piecze i dekoruje torty. Czerpie z tego ogromną satysfakcję i frajdę. A wszyscy się zachwycają. Praca jest odskocznią od problemów domowych. Mama dziewczyny pogrąża się w chorobie Alzheimera, która podstępem odbiera dobre chwile, pozostawiając lęk i niepewność. Zmiany, jakie zachodzą w mamie wprowadzają córkę w stan zniechęcenia i poczucia, że tonie razem z nią. Rodzi się poczucie winy, że nie może nic zmienić w tej skomplikowanej i przytłaczającej sytuacji. Relacje między nimi się zmieniają. 

Najbardziej boli opłakiwanie kogoś, kto jeszcze żyje, ale kto już nigdy nie ubierze z nami choinki. Nie nakarmi psa. Nie wstawi wody na herbatę. Nie upiecze ciasta. Nie zachwyci się tortem, który udekorowała córka. Dni dzielą się na te „lepsze”, kiedy matka czasem jeszcze rozpoznaje Jaśminę, chociaż prze ułamek sekundy, i na te bardzo złe, kiedy tylko krzyczy i boi się spojrzeć komukolwiek w oczy. 

I wreszcie nadszedł ten dzień, w którym córka z ojcem podjęli decyzję o oddaniu Marianny do specjalnego ośrodka. Stało się tak, jakby mama odeszła, „zabierając za sobą wszystkie wspomnienia i chowając je tak głęboko, że już nikt nigdy nie miał prawa ich znaleźć”. Jaśmina pogrążyła się w żalu, bólu, strachu, w panice, ze już straciła mamę. Choroba przyniosła chaos do domu i objęła domowników. Dziewczyna wiedziała, że musi się z tego otrząsnąć, stanąć na nogi i zacząć żyć od nowa. Powieść wnosi dużo informacji o chorobie z rozmów z lekarzami o „etapach’ odejścia mamy tak naprawdę. 

Jaśmina czuła, że podróż do Wenecji będzie idealną okazją do tego, aby wyjść ze smutku i oswoić demony, uspokoić koszmarne sny, a przede wszystkim rozwikłać górę tajemnic, by poskładać w jedno życiową mozaikę. Dlaczego Wenecja?  W znalezionym pamiętniku matki to słowo się pojawiło. Marianna marzyła, by tam pojechać. Wenecja to ulubione miasto Nataszy Sochy, była w niej kilkakrotnie. Dlatego też autorka jak przewodniczka oprowadza Jaśminę i czytelnika po tym pięknym mieście. Czy bohaterka odnajdzie w niej drogę do prawdy? Wzruszyło mnie do łez zwiedzanie miasta z pamiętnikiem mamy i  z mamą w wyobraźni, rozmowy z nią. Były też chwile, kiedy Jaśmina cieszyła się weneckim słońcem, smakiem doskonałej kawy i kanapką z tuńczykiem. „Wenecja jest to obraz, którego chyba nie da się już piękniej namalować”. 

Nieoczekiwanym towarzyszem podróży do Wenecji był Rafał, chłopak w pomarańczowym szaliku, który emanował optymizmem, podobnie jak Luana przewodniczka, która uświadomiła Jaśminie, że Boże Narodzenie to czas cudów. Rafał pokazując dziewczynie swoja Wenecję, czarował słowami, posiadał ogromną wiedzę, lubił obserwować ludzi, wciąż się zachwycał pięknem miasta. A przede wszystkim oswajał się z Jaśminą. Wenecja obudziła w nim romantyczne struny.

Dla mnie Wenecja to żywa historia, cos jak obraz, po którym można spacerować. I zatrzymywać się od czasu do czasu, żeby westchnąć nad jej pięknem. Albo zrobić sobie krótką przerwę na aperol spritz czy antipasti. Albo rogalika z kremem pistacjowym oczywiście.

Jaśmina z kolei obserwując Wenecjan, zrozumiała, że życie nie składa się z samych doniosłych momentów, tego, co spektakularne i dramatyczne, ale tworzą je te małe, ciche chwile, które nadają mu sens i głębię. Może to właśnie w tych krótkich przebłyskach, kiedy jej matka ją rozpoznawała, śmiała się i wspominała przeszłość, kryła się prawdziwa magia? 

Czy Jaśminie w końcu udało się rozwikłać tajemnice mamy związane z nieobecnością na Wigiliach i w drugi dzień świąt w domu? Podzieliła się z Rafałem tym, co ją tak trapiło. Dlaczego mama w rozmowie z nią dodała jej pięć lat? Dziewczyna nie była nigdy na kursie ceramiki i nie podarowała mamie czerwonego wazonu. Czy znalezione zdjęcia ukryte w kartonach z butami w szafie mamy staną się kluczem do tego, jak ułożyć rozsypaną rodzinną mozaikę w całość? Dlaczego mama je ukryła? Dlaczego choroba kradnie jej mamę po kawałku i nie mogą porozmawiać o skrawkach tajemnic. A może babcia z Lublina coś dopowie? Tata nie chciał rozmawiać na ten temat. Dlaczego milczał? Tajemnice wzbudzały w bohaterce niepokój, bo nie lubiła niedokończonych opowieści, książek ze znakami zapytania. Chciała jednak mieć wpływ na swoją historię. Pragnęła wreszcie połączyć kropki. Musiała coś  z nimi zrobić, bo zaczynały ją bardzo boleć. 

Ludzie nie lubią tajemnic, bo są one jak puste miejsca w układance, które pozostawiają ich z uczuciem niepewności i braku kompletności. Jak ciemne, nieodkryte zakątki w dobrze znany pokoju. Tajemnice tworzą w głowach brzydkie dziury, które chce się koniecznie wypełnić.

Niektóre tajemnice nie chcą zostać odkryte. Bawią się w chowanego, wodzą za nos, mylą tropy. Zupełnie jakby im tylko na tym zależało, by nikt nie poznał prawdy. 

Postawa ojca Jaśminy jest intrygująca a raczej irytująca. Czy to jego milczenie jest najlepszym wyjściem z sytuacji? Czy można milczeć z miłości?

Natasza Socha jest Mistrzynią nieoczywistych zakończeń. Ta historia ma oczywiście drugie dno. I jakże trudno tu jednoznacznie ocenić postępowanie Marianny czy Krzysztofa, jej męża. Potrzebny jest do tego dystans. Zakończenie wbiło mnie w fotel. Jest jednak na tyle otwarte, że można dopisać kontynuację. Mozaika jeszcze nie była w pełni ukończona, bo nowe dodane kawałki ciągle zmieniały obraz.

Polecam Wam tę trudną, refleksyjną, wartościową powieść o tym, że nie wszystkie święta muszą być idealne, bo ludzie przeżywają różne problemy. Warto jednak dążyć do poznania prawdy, które może odmienić nasze życie. Powieść skradła moje serce, jest cudowną mozaiką literacką mimo poruszanych niezwykle trudnych problemów. Literacka podróż do Wenecji mnie zachwyciła. Dla mnie to uczta językowa! Oswojenie czytelnika z chorobą Alzheimera przy użyciu obrazków metaforycznych – coś, co trudno mi zwerbalizować, po prostu mistrzostwo świata.

Książka jest przepięknie wydana, śliczna okładka woła, żeby ją wziąć do ręki. A na końcu słodka niespodzianka – przepis na świąteczne ciasteczka cynamonowe z kardamonem i powidłami – oczywiście z przepisu Jaśminy.

Przed nami święta Bożego Narodzenia, spędźmy je jak najlepiej z bliskimi, wynieśmy ze spotkań rodzinnych tylko mile wspomnienia, których nie będziemy zmuszeni ukrywać gdzieś w szafie, tylko zapragniemy dołożyć jako kolejne kawałki do naszej rodzinnej mozaiki.

„Pensjonat nad Dunajcem” – Beata Agopsowicz (#MamaDropsaCzyta)

Read More
pensjonat nad dunajcem - dropsksiazkowy.pl

Beata Agopsowicz, Pensjonat nad Dunajcem, Wydawnictwo Replika 2024.

#MamaDropsaCzyta

Tekst powstał w ramach współpracy z Wydawcą.

Beata Agopsowicz należy do grona moich ulubionych Autorek. Zainspirowana wspomnieniami z wakacji nad pięknym Dunajcem napisała poruszającą serce, niezwykle klimatyczną, emocjonalną, ale i trudną powieść „Pensjonat nad Dunajcem” o losach babci Wandy i jej wnuczki Aliny, które dokonały ważnych wyborów życiowych – postanowiły zawalczyć o siebie, o realizację swoich marzeń i pragnień, pójść za głosem serca. Łączy je zatem miłość do urokliwego Krościenka nad Dunajcem a w szczególności do pensjonatu „Szafir”, który i babcia, i wnuczka pragnęły prowadzić. Dzieli je czas, stąd dwie przestrzenie czasowe w powieści – okres dwudziestolecia międzywojennego, lata 1932-1946 i rok 2011. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, co sprawia, że książka staje się nieodkładalna, pochłania się ją bardzo szybko.

Beata Agopsowicz świetnie oddała klimat minionej epoki, mentalność ludzi, ich poglądy na życie, sekrety i tajemnice, marzenia i pragnienia, namalowała dość sugestywnie wizerunek kobiety w dwudziestoleciu międzywojennym – walkę o prawa do kształcenia, do wykonywania pewnych zawodów, do wyjścia z domu, realizacji marzeń i kierowania się sercem w wyborach życiowych. Jesteśmy świadkami budowy pensjonatu w przepięknych okolicznościach przyrody. Wędrujemy z bohaterami szlakiem na Trzy Korony, podziwiamy gorczański Lubań, Dzwonkówkę wyłaniająca się z Beskidu Sądeckiego – ukochane miejsca, szczyty i świat Wandzi. Mieli też swój ulubiony zakątek nad brzegiem rzeki w Tylmanowej. Podczas wędrówek przyjaźń miedzy Wandą i Wacławem przeradza się powoli w miłość. On pragnie, by została w przyszłości jego żoną. Matka bohaterki uważa go za wzór młodego mężczyzny. Ale czy Wacław spełni każde marzenie Wandy? Po maturze dziewczyna pragnie zdobyć wykształcenie w Szkole Hotelarskiej w Krakowie a Wacław studiował w Akademii Sztuk Pięknych przy Alei Matejki. Jako narzeczeni uwielbiali spacery po Krakowie, seanse filmowe w kinie „Wanda” z ulubionym aktorem Eugeniuszem Bodo. Zgrzyty zaczęły się, gdy Wacław widział Wandę po ślubie w roli żony i matki swoich dzieci. Uważał, że dla kobiety dom jest właściwym miejscem. Rodzice podzielali jego zdanie i zaplanowali ich wspólną przyszłość. A ona marzyła o prowadzeniu pensjonatu i miała mnóstwo pomysłów. Coraz bardziej czuła się jak w potrzasku. Szybko przekonała się, że z Wacławem łączy ją już tylko miłość do Pienin. Ale czy na tym można zbudować wspólną przyszłość? Czy Wanda jako wyzwolona kobieta zdobyła się na odwagę i zerwała zaręczyny z narzeczonym? Kto ukoił jej tęsknotę za niespełnioną miłością? Czy to był przypadek? Czy znajdzie skuteczne lekarstwo na upór matki? Co wybrać? Miłość zakorzenioną  w przyjaźni czy porywy serca sprawiające, że unosi się nad ziemią? A może Bóg pomoże Wandzie rozwiązać jej dylematy? Żarliwa modlitwa sprawiła, że w sercu zagościł spokój. Ach, jakie emocje towarzyszyły podczas lektury! Tak bardzo chciałam, żeby spełniły się marzenia i pragnienia  Wandy. Wybuch strasznej wojny je zabił, zabrał bliskich, „Szafir” zionął pustką. „Był symbolem wszystkiego, co odeszło i już nigdy nie wróci”. Ale bohaterowie nie stracili nadziei na lepszą przyszłość, mimo że wojna odcisnęła wielkie piętno na ich psychice. Tęsknota za „Szafirem” i odzyskanie po latach zmarnowanego dziedzictwa sprawiło, że odżyły wspomnienia. To bardzo romantyczny i chwytający za serce wątek.

Współcześnie poznajemy losy wnuków bohaterów – Aliny, wnuczki Wandy i Michała, wnuka Wacława. Spotkali się w pensjonacie „Szafir”, dokąd uciekła Alina przed agresywnym, wręcz toksycznym byłym partnerem. Marzyła o prowadzeniu pensjonatu, pokochała Krościenko tak jak jej babcia. Panna dziedziczka miała jednak konkurencję w osobie Michała. Tu się wychował, pokochał pensjonat jak dom. Pomagał ojcu, dzierżawcy w prowadzeniu pensjonatu i też marzył, by nim kierować. Łączyło ich wspólne marzenie, ale dzieliło wiele różnic. Michał był uprzedzony do Aliny, którą nazywał pogardliwie panną dziedziczką. Nie lubił jej rodziny, żona dziedzica miała zawsze za dużo uwag. Niesłusznie obawiał się konkurencji czy wręcz zwolnienia z pracy. Pojawiło się w ich relacji pełno niedomówień, wrogość, niepotrzebny dystans. Ona też nie miała odwagi, by szczerze porozmawiać, bo miała inne zmartwienia. Czy odnalezione w szufladzie komody listy miłosne babci Wandy i Wacława pomogą młodym rozwiązać patową sytuację? Czy spełnią wspólne marzenie o prowadzeniu pensjonatu? To było ich pasją, zdobyli w tym kierunku wykształcenie. Przeszłość ma ogromny wpływ na teraźniejszość. Wanda przekazała niejako Alinie miłość do Krościenka a szczególnie do pensjonatu. Wnuczka i wnuczek krok po kroku układają rozsypane puzzle w jedną całość – piękny obrazek, który można zatytułować „Szafir”. Jakie to sentymentalne a zarazem ekscytujące! Emocje  studzą piękne widoki, wycieczki do Szczawnicy, Czorsztyna, Nidzicy, zdobycie Palenicy. 

Beata Agopsowicz pochyliła się w powieści nad ważnymi problemami dotyczącymi niewłaściwych relacji w rodzinie. Rodzice wytyczają dzieciom drogę, nie licząc się z ich marzeniami i pragnieniami. Alina czuła się jak czarna owca, bo nie spełniła ich oczekiwań. Nie potrafiła dotrzeć do matki, żeby zrozumiała, że tak bardzo kocha Pieniny i chce prowadzić pensjonat. Mama była dumna jedynie z synów, a wobec córki stosowała szantaż emocjonalny. Odebrano jej marzenia jak babci Wandzie. Alina nie mogła znaleźć gdzie indziej swojego miejsca na ziemi. Jej serce było w Pieninach. Autorka poruszyła też problem toksycznej miłości. Niedopowiedzenia także rujnują relacje, rodzą żal, smutek, złość. 

Najbardziej mnie poruszyły niezwykle trudne doświadczenia, bolesne przeżycia bohaterów podczas wojny. Pusty „Szafir” był symbolem tego wszystkiego, co odeszło i już nigdy nie wróci. Ale Wanda i jej mąż nie stracili nadziei na to, że uda się kiedyś go odzyskać.

Polecam Wam z całego serca tę powieść chwytającą za serce o tym, jak wspólna pasja łączy ludzi. 

„Amore mio! Lawina” – Jagna Rolska (patronat Mamy Dropsa)

Read More
rolska 3d

Jagna Rolska, Amore mio! Lawina, Wydawnictwo Bookend 2024.

patronat medialny Mamy Dropsa

Jagna Rolska jest znaną autorką 23 powieści – obyczajowych, historycznych i fantastycznych. To moje pierwsze spotkanie z jej twórczością, ale już wiem, że nie ostatnie. Propozycja patronatu medialnego nad najnowszą powieścią Autorki sprawiła mi ogromną radość. Pragnę się podzielić garścią refleksji po lekturze.

Książka „Amore mio! Lawina” jest przepięknie wydana, kusi śliczną okładką, na zdjęciu Monika w otoczeniu ukochanych kotów. Już sam tytuł sugeruje włoskie klimaty. Powieść należy do tych nieodkładalnych, trudno się od niej oderwać. Ach, istna lawina emocji towarzyszyła mi podczas czytania.

Wychowana w rodzinie patriarchalnej Monika ma cały dom na głowie, jest służącą swojego nadętego męża od dwudziestu lat. Pracowała zdalnie w korporacji. Spełniała tylko jego zachcianki, wydawane dyspozycje. A on robił karierę urzędniczą i tylko to było dla niego ważne. Był skory do wdzięczności jedynie dwa razy w roku – kwiaty na rocznicę ślubu. i wyjazd wakacyjny w egzotyczne miejsce. Czuła się niedoceniona i nieszczęśliwa. Miała ochotę rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Gdzie się podziała ta dawna dziewczyna z ułańską fantazją, zwariowana, kreatywna ? Tak została zapamiętana przez koleżanki i kolegów z klasy licealnej. A jedna z nich Dagmara dała dobrą radę Monice, jak sprawdzić wierność męża. I tak doszło do rozwodu, który rozwalił na kawałki poukładany świat bohaterki. Mogła liczyć na wsparcie dorosłej córki i Dagmary. Chciałaby zrobić coś szalonego. Wybrała alpejskie miasteczko Piumino, by zacząć żyć od nowa. W Dolomitach bowiem chce się z życia czerpać to, co najlepsze. Towarzyszyła jej Dagmara, która pilnowała, aby Monika wyzbyła się wreszcie odruchów tresowanej kury domowej. Zasłużyła w pełni na urlop. A cholernie przystojny Włoch Sisto, któremu wpadła w oko, postarał się, by zapomniała o niewiernym Arturze. 

Nam się zawsze wydaje, że jesteśmy uwikłani w pajęczynę, z której nie da rady wyjść. Tak mają ludzie prawi, uczuciowi, a przede wszystkim odpowiedzialni. Jedyne, co jest nami w stanie potrząsnąć, to paskudna sytuacja, gdy ktoś inny tę pajęczynę rozcina i nas z niej wyrzuca. Najpierw jest szok, a potem przebudzenie. Można żyć inaczej, zatroszczyć się o siebie, szukać szczęścia, chociaż wcześniej nam się wydawało, że nie należy sięgać zbyt wysoko. […] Każdy pisze scenariusz swojego życia.

W malowniczym Piumino Monika podjęła życiową decyzję o zakupie domu, w którym urządzi pensjonat dla gości. Los jednak z niej zachichotał, bo zamiast urządzać nowy dom, trafiła pod troskliwe skrzydła Marii, wspaniale gotującej Włoszki i niesamowicie życzliwej sąsiadki oraz jej dwóch jakże różnych synów. Monika kochała włoską kuchnię od zawsze. I wtedy stało się coś magicznego, bo przyplątał się kot.

Zwierzak wszedł w trzecią prędkość kosmiczną, zaczął wręcz płakać, po czym wskoczył jej na kolana i zaczął się łasić. – Jeszcze kota mi brakowało w tym bajzlu. Wracaj, kiciu, do domu. A ja stad spadam, bo mi się dom zepsuł. Zobacz, co za ironia losu. Lawina złych zdarzeń zmiata mi życie, wiec się wyprowadzam, a tu kolejna lawina, tym razem prawdziwa. – Miau! – odpowiedział zwierzak, patrząc jej miłośnie w oczy.

Z czasem szylkretka dała się oswoić i przyprowadziła pięć kociąt. Kocia rodzina dostarczała wielu wrażeń, emocji, radości. Monika znalazła u Marii to, czego jej najbardziej ostatnio brakowało – azyl, poczucie bezpieczeństwa, spokój w sercu. Spędziła z nią i jej bliskimi Boże Narodzenie. I znowu Monika napotka na przeciwności losu, wyrządzając nieświadomie krzywdę rodzinie Marii. Istna lawina złych zdarzeń i szum w mediach. Ale dzięki operatywności Włoszki zyskała zrozumienie a dzięki filmom o kotach zamieszczanych w mediach zyskała rozgłos i przydomek Alpejki od kotów. Dołączyła do niej Marysia i Dagmara. Przeżyły cudownego Sylwestra a z lajwem na kanale Marii wkroczyły w kolejny nowy rok. Stały się sławne w mediach, mogły zrobić dużo dobrego dla zwierząt, ale i zareklamować pensjonat Moniki, restaurację oraz hotel Marii.

Jagna Rolska poruszyła w swej powieści wiele trudnych tematów – pomoc mieszkańców w potrzebie, solidarność sąsiedzka, o sile przyjaźni, o wpływie mediów na życie człowieka, zdrada, złe relacje małżeńskie, rodzinne, często wynikające z niedojrzałości do roli męża i ojca, wytyczanie drogi życiowej dzieciom przez rodziców. Najtrudniejszym zadaniem w życiu matki jest to, by pozwolić dziecku dorosnąć. Marysia to zrozumiała i poczuła wolność w Piumino. Dagmara pragnie również rozpocząć tu nowe życie u boku ukochanego. 

Polecam Wam tę niezwykłą zimową, słodko-gorzką powieść o tym, że mimo lawiny złych zdarzeń można się otworzyć na drugiego człowieka, na miłość, zacząć nowe życie, spełniać swoje marzenia. Nie wolno tracić nadziei na lepsze życie. Szczęście może się uśmiechnąć w sercu Alp wśród kochanych ludzi i rozczulającej kociej rodziny.

A ja czekam już niecierpliwie na kontynuację powieści.

„Zmiana klimatu” – Karina Kozikowska-Ulmanen (#MamaDropsaCzyta)

Read More
zmiana klimatu 3d

Karina Kozikowska-Ulmanen, Zmiana klimatu, Wydawnictwo Emocje 2024.

#MamaDropsaCzyta

Tekst powstał w ramach współpracy z Wydawcą.

Nie lubię zimy. Jedynie podziwiam ją w okresie Bożego Narodzenia zza gałązek rozświetlonej choinki. A tu niespodziewanie Karina Kozikowska -Ulmanen zaprosiła mnie w podróż literacką do Finlandii, krainy lodu i śniegu, białych nocy, spektakularnych zórz polarnych, saun, reniferów, krainy uwielbianych Muminków i Świętego Mikołaja . Nie lada wyzwanie przede mną, z którego, rzecz jasna, skorzystałam. Totalna zmiana klimatu! Ciekawiło mnie bardzo, jak potoczyły się losy Kamili Kozak, która z rozgrzanych plaż Wysp Kanaryjskich przeprowadziła się do Finlandii, podążając za głosem serca, za miłością do przystojnego Fina, Tomiego. 

Autorka przed laty przeżyła taką zmianę klimatu jak Kamila, przeprowadzając się do ukochanego, do mroźnej Finlandii. Autorka pokazała, że i tam, w krainie lodu i śniegu,  można znaleźć ciepło, serdeczność, miłość, swoje miejsce na ziemi. Inspirując się swoimi przeżyciami, napisała niezwykle ciekawą powieść o roku z życia bohaterki w fińskiej rzeczywistości, pozornie nudnej a w istocie naprawdę fascynującej. Finlandia stanowi dla Polaków wciąż intrygującą zagadkę. Zapraszam Was na garść refleksji po lekturze.

Tam dom twój, gdzie serce twoje.

Kamila, bohaterka powieści podjęła decyzję o uwiciu gniazda z porządnym i ustatkowanym facetem w Finlandii. Czeka ją zatem zmiana klimatu życia i mentalności. Do pierwszej konfrontacji, zderzenia tradycji polsko-fińskich, doszło już podczas świąt Bożego Narodzenia u rodziców bohaterki, na których pojawił się Tomi. Okazało się, że z niego „swój chłop”.

Jak w bajkowej krainie, w świecie wyciszonym puchem śniegu – to pierwsze wrażenia Kamili po wylądowaniu w zimnej Finlandii. Wrodzony optymizm i wiara, że wszystko dzieje się po coś, pomogą jej przetrwać wszelkie trudności. Mimo że nie wyobrażała sobie dotąd życia w ciemnościach i ciągłym zimnie, dokonując życiowego wyboru, przyjęła Finlandię z całym jego dobrodziejstwem i zmianą klimatu. Przed nimi przecież najpiękniejszy czas w życiu. Kamila przeżyła zamach na jej kobiecość – zmianę stylu ubierania z troski o zdrowie i komfort. Normalne, zwyczajne życie może być też fajne. Rodzina Tomiego pokazała jej to, co najbardziej fińskie – drewniana chatka na wyspie, sauna opalana drewnem i kąpiel w przeręblu. 

– I ponownie jesteśmy w bajce! – westchnęłam z zachwytem. Droga była kręta, biała, z obu stron ograniczona wysokimi zaspami. Miękka warstwa śniegu pokrywała gałęzie drzew, które wyglądały, jakby spały pod puchowymi kołdrami. Miały gałęzie opuszczone ku ziemi, co wyglądało, jakby pod ciężarem śniegu, ze zmęczenia lub rezygnacji opadły im ręce.

Kamila marzyła o pracy rezydentki w Finlandii, ale musiała spełnić pewne warunki, inaczej po trzech miesiącach musiałaby opuścić kraj. Pewne decyzje uległy przyspieszeniu – zaręczyny, ślub. Następnie czas na spełnianie innych marzeń – kurs języka fińskiego, praca, zakup domu, założenie rodziny. Nicnierobienie  nie wchodziło w grę.

Karina Kozikowska-Ulmanen pokazała nam w tej podróży literackiej Finlandię w pigułce, mnóstwo ciekawostek, zaproponowała bardzo ciekawą wycieczkę po Helsinkach z Kamilą w roli rezydentki. Przybliżyła nam historię kraju, mentalność Finów, ich jakże inny temperament, tradycje i zwyczaje, kulturę, smaki. Ten kraj jest położony na skałach a Finowie potrafią wykorzystać ten fakt, by zrobić z tych skał atrakcję turystyczną. Można tu znaleźć wiele frapujących atrakcji turystycznych. Książka wciąga od pierwszych stron. Jest napisana lekko i tak obrazowym językiem, że podczas czytania obrazy przed oczyma przesuwają się jak kadry w filmie. Konieczny jest ciepły kocyk i rozgrzewająca herbata.

– O czym tak rozmyślasz?- o tym. Jak pięknie się różnimy. To znaczy, nie ty i ja, ale my, Polacy i wy, Finowie. Zawsze wydawało mi się, ze bliżej nam do krajów północnych, na co wskazywałoby położenie geograficzne, ale teraz jestem przekonana, ze temperament i mentalność Polaków są stanowczo południowe. Na przykład to nasze luźne podejście do punktualności z kwadransem studenckim ma się nijak do waszego bycia wszędzie przed czasem i zaczynania każdego wydarzenia z dokładnością co do minuty.

Autorka zaskoczyła mnie dodatkowym bonusem w postaci wycieczki do Hiszpanii. Nie spodziewałam się, że będę z bohaterami spacerować najsłynniejszą ulicą Barcelony, podziwiać plac Hiszpański, Pałac Narodowy, Magiczną Fontannę, wyprawa śladami Gaudiego, Most Westchnień, katedra Świętej Eulalii, Dzielnica Gotycka, stadion drużyny FC Barcelona. Kamila i Tomi, doświadczeni rezydenci w prowadzeniu wycieczek, skrupulatnie zaplanowali czas, postoje przy atrakcjach turystycznych, krótkie przerwy, żeby cos zjeść, napić się, odpocząć. Spędziłam z bohaterami wspaniały czas w słońcu i cieple. Chłonęłam Hiszpanię wszystkimi zmysłami.

Polecam Wam tę idealną książkę – kocyk literacki na jesienne, szare, długie wieczory. Oprócz walorów poznawczych powieść zawiera mądre przesłanie, że warto czasem przełamać swoje przyzwyczajenia, by otworzyć się na coś nowego, by w pełni zacząć żyć i być szczęśliwym. W mroźnej Finlandii można znaleźć ciepło, serdeczność, miłość i swoje miejsce na ziemi. Nieważne gdzie, najważniejsze to mieć obok właściwego faceta czy wspaniałą kobietę. Mieć siebie!  To także powieść o relacjach międzypokoleniowych, o sile przyjaźni, o spełnianiu marzeń. Znajdziemy w niej też akcent świąteczny – Boże Narodzenie w Polsce i w Finlandii. Magia świąt działa i w mroźnej krainie, w bohaterach budziło się dziecko, które wierzyło, że w pielęgnowanych tradycjach kryje się prawda o nas…

„Schronisko pod srebrnym Aniołem” – Natalia Przeździk

Read More
"Schronisko pod srebrnym Aniołem" - Natalia Przeździk

Natalia Przeździk, Schronisko pod srebrnym Aniołem, Wydawnictwo eSPe 2024.

#MamaDropsaCzyta

Tekst powstał w ramach współpracy z wydawcą.

Natalia Przeździk należy do grona moich ulubionych Pisarek. Uwielbiam jej powieści z cyklu „Opowieści z Wiary”.  Pisarka mieszka na co dzień w Krakowie, ale tam właśnie czuje się jak na wygnaniu. Kocha góry, zwłaszcza Beskid Sądecki i marzy o własnym schronisku – swoim miejscu na ziemi.  

Najnowsza powieść „Schronisko pod Srebrnym Aniołem” to doskonała lektura na jesienne, listopadowe wieczory.  Porusza wiele ważnych problemów i skłania do refleksji nad życiem, nad wyborem właściwej drogi życiowej. Przewija się tu cała plejada postaci, których losy wywołują w nas wiele emocji i uczuć.

Główną bohaterką jest Ewa, przyjaciółka Irenki i Zosi, poznanych we wcześniejszych powieściach „Zapach soli i wiatru” oraz „Imię dla Róży”.  Są tak różne pod względem osobowości, ale zawsze się uzupełniają i wspierają się nawzajem. Łączyła je praca w sklepie hydraulicznym, Ewa prowadziła tuż obok kawiarnię „Nasze kolanka”. Wyróżniała się tym, że swoje życie zorganizowała według kolorów w motywacyjnym plenerze, zgodnie z błyskotliwymi poradami specjalistów od rozwoju osobistego. Pedantyczna, kreatywna, pracowita, poukładana, wygadana, ale od kiedy zostawił ją facet, postanowiła postawić na zmiany i zorganizować swoją codzienność na nowo, nie rozgrzebywać przeszłości, pomyśleć przede wszystkim o sobie.  Nie jest łatwo pisać nowy rozdział swojego życia! Irenka podpowiedziała jej jedynie, że Bóg jest najlepszym trenerem i terapeutą. Ewa musiała sama dokonać wyboru. Do tej pory Bóg kojarzył się jej z brodatym, bezlitosnym starcem patrzącym gdzieś z obłoków na słabych śmiertelników wstrząsał nią dreszcz obrzydzenia. Miała natomiast nadzieję, że dobry los pokieruje ją na właściwe tory i nada jej życiu sens.

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak szybko to nastąpi. Otrzymała wiadomość o śmiertelnej chorobie toksycznego ojca, opuściła więc Kraków, by udać się po dwudziestu latach w rodzinne strony. Udało się jej wyrwać z domu, by spełnić marzenia o studiach, o satysfakcjonującej pracy, o wolności, z dala od toksycznych relacji rodzinnych, o lepszym i spokojnym życiu w Krakowie, jej miejscu na ziemi. Podróż ku rodzinnemu Beskidowi Sądeckiemu okazała się niezwykle trudną podróżą w głąb siebie, do trudnej przeszłości, od której się odcięła. I nie pomogą udźwignąć jej liczne popularne poradniki. W prawdziwym życiu jest to niezwykle trudne – bolesne doświadczenia, trudne wspomnienia i nieprzepracowane traumy wciąż bolą i przygniatają. Konfrontacja z nimi jest jednak niezbędna, wręcz konieczna. Cała rodzina musi przejść przez terapię relacji, dużo tu do naprawienia, odbudowania, starcia łatki czarnej owcy w rodzinie, godnej następczyni własnej prababki. Czas zatem na zmiany! Ogromny stres podczas podróży do domu koiły przepiękne widoki górskie zapierające dech w piersiach. Góry wcześniej kojarzyły się jej z agresywnym ojcem, złośliwą babcią Zofią, zazdrosną siostrą Mariolą  

Konfrontacja z ojcem i trojgiem rodzeństwa- siostrą i braćmi, którzy również uciekli z domu w dorosłość, uświadomiła Ewie, że zbyt wiele się stało i trzeba spróbować to naprawić. Szczera i spokojna rozmowa mogła tu wiele zdziałać. Ale to było niemożliwe w przypadku Marioli – tu czekała ich niezła awantura i rozdrapywanie starych ran. Emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie. A przecież prawdziwy DOM, to miejsce, w którym możesz być sobą i czuć się z tym dobrze.

Ewę czekała zbyt wyboista droga, by najpierw uporać się z bolesną przeszłością, poczuciem odrzucenia a potem wyruszyć w podróż w głąb siebie, by wreszcie otworzyć się na drugiego człowieka. I tu wyszedł bohaterce naprzeciw los, zsyłając na jej wyboistą drogę zespół Beskidzkie Wilki, „kulawe” anioły – Boguś, Kosma, Olek , z jednej strony ułomni, ale przez to jakże prawdziwi. W ich obecności Olek czuł się szczęśliwy.

Chciałabym przeżyć resztę życia tak, żeby nikt nie marzył o mojej śmierci, pomyślała z goryczą. Jakże bolały ją rany, przekleństwa ojca stojącego nad grobem, ale dzięki pieśniom Beskidzkich Wilków znalazła siłę, by się podźwignąć i iść dalej. One obudziły i uwolniły w niej z uwięzi Wilczycę. Przekonała się, ze prawdziwie silny człowiek buduje, a nie niszczy. Rozmowy z Olkiem a potem z Kosmą wiele jej pomogły. Brat pomógł jej, sadeckiej góralce na nowo odkrywać znane miejsca. 

Tylko nie zapomnij o tym, jakie muszą być wilki. -Jakie? – Uniosła brwi i wlepiła w brata badawczy wzrok. – Wolne – szepnął. – czasem trzeba wyjść poza bezpieczny schemat. W zamyśleniu przygryzła wargę. – Postaram się o tym nie zapomnieć. – A jeśli sytuacja wymknie ci się spod kontroli? _ To przypomnę sobie Bogusia śpiewającego swoja pieśń – odparła nieoczekiwanie nawet dla samej siebie.

Schronisko pod Kulawym Aniołem to miejsce strzeżone przez kulawego anioła, rzeźbę umieszczoną nad drzwiami. Przypominał też Bogusia, utykającego na nogę. To azyl, kryjówka Beskidzkich Wilków i dla gości na rekolekcje w ciszy. Kosma,  specyficzny gość, zakonnik ewangelizujący za pomocą sztuki zyskał wśród miejscowych ludzi ogromny szacunek. Ewie wydawało się, że trafiła do raju szalonych artystów. Mimo maski mieszczucha idealnie tu pasowała jako niepokorna dusza wymykająca się schematom.

– Pan Bóg cię bardzo kocha – powiedział Kosma z prostotą, jakby obwieszczał rzecz oczywistą. Ewa pochyliła głowę, żeby nie było widać, ze ma w oczach łzy. 

„Dokąd mam iść?” – to pytanie powracało jak bumerang. Olek, Boguś i Kosma mówili o Bogu jak o kimś, przy kim można się czuć się szczęśliwym i przestać się bać swoich ułomności. Traktowali wiarę jako dar a nie zniewolenie. W pracowni ikon uświadomiła sobie, że Boguś miał rację mówiąc, że ikony to coś więcej niż sztuka. To okno, przez które można zobaczyć niebo. Istotnie, w pracowni było jak w niebie.

Na drodze Ewy los postawił jeszcze jedna ważną postać – cudowną babcię Morelkę, która wychowała Bogusia po stracie rodziców. Istny anioł w ludzkiej skórze. Nie wyobrażała sobie, że można tak rozmawiać z babcią w ciepłej atmosferze pełnej zrozumienia o zwykłych sprawach. Poznała też historię zupełnie innej Zośki niż była jej babcia, porządkując jednocześnie w głowie historię kilku pokoleń kobiet, które tęskniły za miłością i szczęściem, na jakie zasługiwały. Wzięła też sobie do serca radę babci Morelki, żeby otaczać się dobrymi ludźmi, nie dać się wykorzystywać byle komu, szukać takich ludzi, którzy patrzą w oczy a nie w dekolt a przede wszystkim zaufać Bogu. Tylko z nim można rozplatać takie węzły, które związane są od pokoleń. 

Po śmierci ojca przy Bogusiu i Morelce czuła się z jednej strony zaopiekowana, a z drugiej strony całkowicie wolna. Ich wyprawa na zamek w Rytrze to początek czegoś zupełnie nowego. Wreszcie dostrzegła piękno okolicy. Niekiedy trzeba czasu, żeby wyjść z zarośli i zobaczyć wszystko takie, jakim jest. Jednak do pełnej wolności brakowało jej przebaczenia ojcu. A jest to możliwe tylko dzięki Bogu. Kosma obiecał pomoc w odzyskaniu pokoju serca.

Pobyt w schronisku napełniał Ewę spokojem i szczęściem. Modlitwa Kosmy sprawiała, że Bóg pukał do jej serca, otwierał jego drzwi, wpuszczając światło.  Wkroczyła na właściwą drogę. Poczuła Boga jak dotyk piórka. Zauważyła, jak wiele się w jej życiu zmieniło na dobre, a przede wszystkim przestała uciekać przed Bogiem. W życiu nie miała takiej karuzeli wydarzeń. Tęskniła za swoim Krakowem i zaczęła dostrzegać urok Beskidu Sadeckiego. Poznawszy bliżej Bogusia, postanowiła zmienić nazwę jego anioła – jest srebrny a nie kulawy, bo daje ludziom nadzieję i świeci jak gwiazda. Relacja z Bogusiem była dla niej czymś najcenniejszym. Dzięki niemu przekonała się, że jej życie może być kolorowe jak ikony Kosmy i pachnące chlebem jak twój dom.

Uczestnictwo Ewy w jednej ze mszy świętych już na zawsze zagości w moim sercu. Obraz Ewy przed ikonostasem, wpatrująca się w ikonę Marii z Dzieciątkiem poruszył do głębi moje serce. A potem znaleziony na ścieżce różaniec.

Wyglądała, jakby przystanęła tam z boku i z troską zerkała na Ewkę. Trzymała na ręku dziecko zakryte granatowym płaszczem i unoszące rękę w geście błogosławieństwa. Ona sama miała szatę prostą, a w oczach coś takiego, że Ewa nagle ku swojemu zdumieniu zaczęła płakać. Z każdą sekundą uchodziło z niej całe uczucie opuszczenia, rozgoryczenia, niedopasowania. Jakby ktoś po prostu ją przytulił i pokazał, ze znajduje się w dobrym miejscu. Nie osądzona, ale przygarnięta.

Bóg starał się ją oswoić, już wiedziała, że ma dla niej plan na dalsze życie. Trzeba tylko dać się Mu poprowadzić. Dzięki niemu Ewa była jeszcze bardziej sobą z rozwiniętymi szeroko skrzydłami. Bóg daje więcej, niż się człowiek spodziewa. 

Natalia Przeździk podarowała czytelnikom kolejną jakże ważną, wartościową i mądrą powieść. Pochyliła się nad trudnymi problemami jak przemoc domowa, alkoholizm, syndrom DDA, zerwane więzi rodzinne, ucieczka od przeszłości, bolesne traumy, trudne doświadczenia, toksyczne relacje, wybaczenie. Pokazała, że jedynie z Bożą pomocą można rozwiązać wiele problemów, wystarczy Mu zaufać i dać się poprowadzić. Wsłuchać się w głos Ducha Świętego. On jest Drogą, Prawdą i Życiem. Z Nim wszystko jest możliwe, bo On przychodzi nam z pomocą w codziennym życiu. 

Polecam Wam z całego serca tę niezwykłą, pełną emocji i uczuć literacką podróż do „Schroniska pod Srebrnym Aniołem” napisaną sercem przez miłośniczkę gór. Znajdziecie tam przyjazną przystań, doskonały azyl, podczas wędrówek po szlakach znajdźcie ukrytą krainę łagodności. Poczujcie się tam jak w niebie.

„Gwóźdź do trumny” – Agata Bizuk (patronat Mamy Dropsa)

Read More
gwozdz-do-trumny-potomkowie-tom-3-duze-litery-b-iext165865607

Agata Bizuk, Gwóźdź do trumny, Wydawnictwo Bookend 2024.

III tom sagi „Potomkowie” 

#patronatMamyDropsa

Tekst powstał w ramach współpracy reklamowej z Wydawcą.

Agata Bizuk już od lat należy do grona moich ulubionych Autorek. Dała się poznać jako niesamowicie wnikliwa obserwatorka ludzkich zachowań. Inspiruje ją życie, sytuacje, których jest świadkiem czy zasłyszane rozmowy. Uruchamia wówczas zmysł obserwacyjny, następnie  dobudowuje historię i dopiero  zamieszcza ją w książce, okraszając osobliwym poczuciem humoru. Ważne jest jeszcze dla Agaty zakończenie – ma wyrywać czytelnika z kapci. 

„Gwóźdź do trumny” to ostatni tom sagi o relacjach wielopokoleniowych „Potomkowie”. Tytuł brzmi koszmarnie, ale nie martwcie się, Ingrid, głowa rodziny Kręciszów, nigdzie się nie wybiera. Jeszcze długo nie, jakkolwiek skończy niebawem     76 lat. Czyli to ona będzie wbijać gwoździe tym, którzy uczestniczą w batalii o willę Wandzia w Szczawnie. Uzurpatorów nie brakowało. Ingrid uknuła plan, jak ma przechytrzyć rozochoconych potomków. Przede wszystkim nie ulegać ich presji. 

Moim zdaniem Ingrid jako matka dobrze wychowała swoje dzieci, nie wtrącała się w ich dorosłe życie, nie oceniała. Ale gdy zaistniała taka potrzeba, udzielała pomocy. Jej dom był dla nich wówczas bezpieczną przystanią, jakkolwiek tymczasową. I tak schronienie znalazł w nim Janusz, który stracił dosłownie wszystko i sięgnął dna. Życie potrafi dać w kość. Dla Ingrid najistotniejsze było, ażeby odbudował relacje z dziećmi i z żoną.  A z kolei żona poleciła mu, by przekonał matkę, by oddała dom wnukom. Najważniejsi w życiu są ludzie, nie pieniądze – tego uczyła swoje dzieci Ingrid. Następnie z powodów rodzinnych do brata dołączył Robert, któremu wydawało się, że willa powinna znaleźć się w jego rękach. Nie mógł się dogadać z żoną. Ale Ingrid szybko uświadomiła synom, że maja się wziąć w garść, bo „tu nie przechowalnia zagubionych dusz tylko porządny dom”. Nie tak ich wychowała. Skoro podejmują złe decyzje, muszą się zmierzyć z ich konsekwencjami. Kochała swoje dzieci, ale nie zawsze je lubiła.

Paulina z kolei dostała po rozwodzie dom, który kupiła z Pawłem. Próbuje od nowa zacząć żyć. Na jej drodze pojawił się Maciej, aktor. Musieli zmierzyć się z hejtem i z szantażem mściwego byłego męża. Czy uda się im w końcu być razem? 

Kosz Marek spełniał właśnie marzenie o swoim prywatnym gabinecie, co spotkało się z aprobatą żony Dagmary. Tym samym pokazał jej, że warto czasem postawić wszystko na jedną kartę, na co  brakowało jej odwagi. Dagmara zrozumiała, ze spełnianie marzeń nie jest wcale takie złe. A jego relacje z teściową się poprawiły od czasu choroby, bo „ważny jest zawsze człowiek, a nie to, co posiada i czym może podzielić się z innymi”.

Na szczęście Ingrid nie musiała już o niczym takim myśleć. Emerytura ma swoje zalety, bo emerytkom już nie tylko wszystko wolno i wszystko wypada, ale przede wszystkim jest im… wszystko jedno. Emerytki bowiem codziennie mają swoją niedzielę, sobotę, a nawet wolny poniedziałek. I mogą robić, co tylko im się żywnie podoba.

Lubiły spędzać czas ze sobą przy naleweczce wiśniowej, jeszcze z przepisu babci. Jadwiga snuła opowieści o nowych znajomościach, klubie seniora. Gdy Ingrid miała gips na nodze, przyjaciółka odkrywała na nowo świat. A ponadto już chyba najwyższy czas pomyśleć nad swoją przyszłością. Uknuły chytry plan, który udało się krok po kroku zrealizować. Dobre plany i jeszcze lepsze decyzje zawsze powodowały w Ingrid poprawę nastroju. Dla dzieci Ingrid był to istny wybuch bomby. Siedemdziesiąte szóste urodziny Ingrid zapamiętają na całe życie.

Ostatni tom ma charakter bardziej refleksyjny. Jest też przestrogą przed obrzydliwym hejtem, który życie człowieka może zamienić w istne piekło, zniszczyć szczęście. Ostrzega również przed oszustwem na wnuczka, zgubną metodą wyłudzenia łatwych pieniędzy. Sztuczna inteligencja potrafi zdziałać cuda. Trzeba być czujnym. Pokazuje również, do czego może doprowadzić nadużywanie alkoholu

„Starość to się jednak Panu Bogu nie udała” – świętej pamięci mamusia Ingrid miała rację. Bohaterce, matce czworga dzieci i kilkorga wnucząt dokuczała samotność, dolegliwości związane z wiekiem. Miała przyjaciółkę, ale Jadwiga, wolny ptak nie miała rodziny i nie zawsze rozumiała rodzinne problemy. Synowie przebywający w domu matki nie rozmawiali z nią, starali się bowiem nie przeszkadzać. Zachowywali się jak lokatorzy. A przecież relacja matki z synem jest wyjątkowa. Wiem o tym z własnego doświadczenia. Jedynie wnuczki od Dagmary i Marka doskonale rozumiały babcię. Sposobem na samotność był Internet. Kochała swój laptop, lubiła przeglądać portale plotkarskie. Czasami lubiła podglądać cudze życie na różnych portalach społecznościowych. Fajnie było zajrzeć przez wirtualną firankę do ich domów i podejrzeć, co mają w szafie, w kuchni, a przede wszystkim w głowie. A z tym akurat bywało różnie.

 Agata Bizuk próbuje odczarować starość. Zapewne wiele z Was po lekturze zapragnie mieć taką starość jak Ingrid – korzystać z życia pełnymi garściami, nie użalać się nad sobą, wyjść z domu na fajfy, do klubu seniora Wigor, do kawiarni. Być wśród ludzi! Dobrze przeżyć życie! Spędzić miło czas na rozmowach, potańczyć, pośpiewać, nieść pomoc potrzebującym w domu opieki. Jak żyć, to na całego!

„Gwóźdź do trumny” to komedia z dreszczykiem, który wywołał u mnie tytuł. Niepotrzebnie drżałam o Ingrid. Obecny tu komizm rozładowuje trudne problemy, sytuacje bohaterów. Fenomenalnie wykreowane postacie i ich historie, świetne dialogi, obecność humoru zabarwionego czarnym kolorem, szczyptą ironii i sarkazmu. Śmiejemy się do łez i wyciągamy z tego naukę dla siebie. Atutem powieści jest lekki styl i pełen emocji, obrazowy język powieści. Smutno mi się będzie rozstać z bohaterami sagi. Zżyłam się z nimi. A może jest nadzieja na ponowne spotkanie? Chciałabym się dowiedzieć, jak żyją Ingrid i Jadwiga, dwie damy.

Polecam z całego serca sagę rodzinną „Potomkowie” na długie, jesienne wieczory. 

„Noc wigilijnych cudów” – Marta Nowik (patronat Mamy Dropsa)

Read More
noc wigilijnych cudów - marta nowik

Marta Nowik, Noc wigilijnych cudów, Wydawnictwo Novae Res 2024.

Patronat medialny MamyDropsa

Marta Nowik, jedna z moich ulubionych Autorek, podarowała czytelnikom powieść zimowo-świąteczną „Noc wigilijnych cudów”. Stanowi ona kontynuację losów bohaterów znanych z „Nocy spadających gwiazd”. Miałam ogromną przyjemność i zaszczyt patronować powieści. Zapraszam na garść refleksji po lekturze powieści napisanej sercem.

Uwielbiam Święta Bożego Narodzenia, które otulają magią, życzliwością, ciepłem, niezwykłą atmosferą, spotkaniem z bliskimi przy stole, zapachem choinki, pierniczków, makowca i sernika. W wigilijną szczególną noc dzieją się cuda, spełniają się najskrytsze marzenia. Wierzę w to od dziecka. Czas oczekiwania na Święta umilam sobie już od listopada lekturą świątecznych powieści, by odpowiednio się przygotować a przede wszystkim uświadomić sobie, co tak naprawdę jest ważne w tym czasie.

Autorka zaprosiła czytelników do Zalesian, malowniczej miejscowości na Podlasiu. Tu prowadził sklepik z pamiątkami, a właściwie z marzeniami i ze złamanymi sercami, posklejanymi plastrami miłości pan Franciszek, wspaniały człowiek, który liczy na wigilijny cud.  Pragnie spędzić święta Bożego Narodzenia z dawną ukochaną Klarą. Nigdy nie stracił nadziei na jej odnalezienie. W tym celu zgłosił się po pomoc do detektywa Zawady, który tu prowadzi agencję detektywistyczną. Czy najskrytsze marzenie staruszka się spełni?

Aleksandra, dziewczyna z bilbordów pomagała Franciszkowi prowadzić sklep. Między nimi wytworzyła się niezwykła więź, Ola kogoś przypomina. Jej pojawienie się przywołało wspomnienia ukryte w niewielkich rozmiarów kufrze, nadgryzionym zębem czasu, z wyrytym zagadkowym napisem: „Nie wspominaj, kiedy spojrzysz, lecz spójrz, kiedy wspomnisz”. Babcia Oli miała na imię Klara, ale zaginęła bez wieści. Dziewczyna zakochała się bez pamięci w Karolu, czuła się jednak rozczarowana i zawiedziona, pełna sprzecznych myśli i rozterek serca. Ukochany wyjechał bez niej, by uporządkować swoją przeszłość po śmierci wuja, któremu tak wiele zawdzięczał i który jednocześnie tak bardzo go zranił. Czy Ola da drugą szansę Karolowi? 

Natalia, przyjaciółka Oli przygotowuje się do roli mamy. Dziecko to Bożonarodzeniowy cud. Przyjechał do niej tata na urlop. Zawada, pokłócony z Natalią, wyjechał do Poznania na grób żony Heleny. Franciszek i tata wstawili się za Bartkiem. Po odejściu żony nie dawał sobie żadnych szans na kolejną miłość. 

– A ona i tak przyszła. Wbrew temu, co zakładałeś.

– Pojawiła się nagle i o nic mnie nie pytała. Namieszała w życiu, wiele poprzewracała, niemal do góry nogami, i tak po prostu została. Rozgościła się, jakby była u siebie.

Janusz również liczy na wigilijny cud, na odzyskanie rodziny, którą utracił przez alkoholizm. Dzięki terapii i przyjaciołom zrozumiał, że musi zacząć od siebie – wybaczyć sobie i dokonać konfrontacji z własnymi słabościami. To szalenie trudne, ale możliwe. Wrócił do Zalesian, aby rozliczyć się z przeszłością, przeprosić Olę, która przez niego straciła pracę. Święta spędził z przyjaciółmi, którzy traktowali go jak syna. Czy jego trudne sprawy się poukładają? Czy spełni się cud?

W Zalesianach pojawiła się również Sabina, która szuka właściwej drogi w życiu. Tak bardzo zasłużyła na szczęście. Budowanie nowych relacji nie był jej mocną stroną. Miał ogromne trudności z zaufaniem i otwarciem się na to, co nieznane. Czy te Święta będą wyjątkowe i niezapomniane? Czy zdarzy się Bożonarodzeniowy cud?

Ścieżki losu zaprowadziły niemal wszystkich bohaterów do Zalesian. Czytelnik towarzyszy im w przygotowaniach do Świąt, podczas wybierania upominków w sklepiku u Franciszka, przygotowywaniu potraw, poznajemy bliżej ich przygotowania duchowe – rozterki, obawy, dylematy, marzenia, pragnienia i nadzieję na wigilijny cud. Powieść otula nas cała gamą pozytywnych uczuć i emocji, bo są to święta magiczne, gdzie wszystko jest możliwe. Wystarczy nie tracić nadziei i zaufać. Marta Nowik uświadamia nam, jakże ważna jest szczera rozmowa, bo niedopowiedzenia zaburzają relacje rodzinne. Człowiek ma prawo do błędu, za które trzeba zapłacić i ponieść konsekwencje. Wielką sztuką jest umieć przeprosić i przyznać się do błędu. A ludzie  boją się używać słowa „przepraszam”. Od odpowiedzialności nie da się uciec. Nie każdy otrzyma drugą szansę i nie każdy zasłuży na Bożonarodzeniowy cud. Trudna też jest sztuka wybaczenia sobie, uporania się z demonami przeszłości, które depczą nam po piętach. Zatem okres przedświąteczny to doskonały czas, by zdobyć się na odwagę i wyjaśnić nieporozumienia, niedopowiedzenia, wszelakie niejasności, bolączki, by w naszych sercach zagościł pokój i szczęście.

Święta są także po to, by łamać schematy, którymi myślimy. Życie może nas zaskoczyć. Warto więc w ten wyjątkowy czas odnaleźć w sobie dobre strony i siać dobro wokoło. Niech Boże Narodzenie odbywa się w nas.

Polecam Wam z całego serca tę niezwykłą i wzruszającą powieść, która pomoże uwierzyć, że w wigilijną noc wszystko jest możliwe. Niech to będzie dobry czas dla każdego z nas.

„Wszystko, czego nie mówimy” – Katarzyna Targosz (#MamaDropsaCzyta)

Read More
wszystko czego nie mówimy

Katarzyna Targosz, Wszystko, czego nie mówimy, Wydawnictwo Clara Iter 2024.

#MamaDropsaCzyta

Współpraca reklamowa z Wydawcą.

16 września miała miejsce premiera najnowszej powieści Katarzyny Targosz „Wszystko, czego nie mówimy”. Jak sama Autorka mówi, jest to książka wyjątkowa, inna pod wieloma względami od wcześniej wydanych. I tak jest w istocie, to niesamowita, niepokojąca i nieoczywista powieść. To thriller psychologiczny z elementami powieści obyczajowej, pełen tajemnic, sekretów, podejrzeń, kłamstw, które nadają ton fabule. Gatunek służy wzmocnieniu przekazu powieści, która jest przestrogą. Ach, co to były za emocje, spotęgowane dodatkowo przez zaskakujące zwroty akcji. Zwykle nie sięgam po thrillery, ale znając wcześniejsze powieści Autorki, miałam świadomość, że na pewno chodzi w niej o mocny i ważny przekaz, który ilustrują słowa jednej z bohaterek:  (…) trwanie w błędach coraz bardziej nas pogrąża, ukrywanie prawdy staje się ogromnym ciężarem, kłamstwo rozrasta się jak trujący bluszcz, a wszystko, czego nie mówimy, powoli nas niszczy i prowadzi nas do zguby. To pierwsza powieść opublikowana w nowym wydawnictwie Clara Iter, czyli Jasna Ścieżka, ponieważ Autorka wyznała, że „(…) chcę kroczyć swoją jasną, spokojną, cichą ścieżką, po której idzie się niespiesznie i ma się czas na rozmyślania”. 

Pragnę się podzielić moimi wrażeniami po lekturze, emocje się wyciszyły i nadszedł czas na głębsze refleksje i przemyślenia. Trudno mi wciąż uwierzyć w to, że Anioł z Tatr, Kobieta o anielskim usposobieniu mogła popełnić tę powieść, która wciąga w wir wydarzeń i wywołuje tyle skrajnych emocji aż  do pozostawienia, odłożenia na kilka godzin. Nie byłam w stanie pochłaniać tej grubaski, musiałam łapać oddech. 

Powieść rozpoczyna opis burzy groźnej, wyjątkowej burzy z piorunami, który można odczytać jako zapowiedź groźnych w skutkach wydarzeń w życiu bohaterów, wiodących jakże ustabilizowane, wygodne, chwilami aż nudne, bo idealne życie. I nie trzeba długo czekać, aż ono się rozpadnie jak domek z kart. A wszystko z powodu zagadkowych wiadomości od nieznanego nadawcy: Znam twoją mroczną tajemnicę. Ta lakoniczna wiadomość zburzyła najpierw spokojne i poukładane życie Karoliny, idealnej żony, szczęśliwej matki, właścicielki dobrze prosperującego sklepu z antykami, następnie wprowadziła dużo niepokoju do życia jej męża Damiana, znanego lekarza, potem syna Tymka i jego koleżanki Niki oraz wspaniałych  przyjaciół Laury i Roberta – u nich znikające maile. Po niej pojawiły się następne. Karolina zaczęła się zastanawiać, o którą tajemnicę może komuś chodzić, przecież odcięła się od przeszłości, spaliła za sobą wszystkie mosty. A jednak przeszłość powróciła w najmniej spodziewanym momencie. Natomiast Damian nie miał żadnego wstydliwego sekretu. W domu pojawiła się napięta atmosfera, podły nastrój, małomówność, rozkojarzenie, nerwowość. Zmieniło się też zachowanie ich wesołych przyjaciół, byli przygaszeni, jacyś nieswoi, przejawiali jakiś niepojęty dystans w relacjach. Laura zachowywała lojalność wobec Karoliny, a Robert, niesamowicie prawy człowiek, uwierzył, że w tych mrocznych wiadomościach kryla się prawda. Pędy nasturcji, ulubione kwiatów Karoliny, skojarzyły się jej ze „złowrogimi mackami dziwacznych stworzeń” i przestała je lubić. A przecież jeszcze nie tak dawno mówili sobie o wszystkim i wspólnie szukali rozwiązania. Teraz byli sami z problemami. 

– Tak, przecież mówimy sobie wszystko – dodała Karolina i natychmiast zesztywniała, porażona fałszem, jaki nagle niosły w sobie te słowa. 

– No właśnie – zgodził się mąż. – Mówimy sobie wszystko i dzięki temu jesteśmy taką zgodną i zżytą rodziną.

A Tymek zastanawiał się, ile w ich słowach jest prawdy i ile we „wszystkim, co mówimy” jest tego, czego „nie mówimy”.

Każda zatajana prawda odbijała się na wzajemnych relacjach bohaterów. Stali się straszliwie samotni. Czy tak naprawdę nikt nie mógł im pomóc? Jak długo jeszcze będą żyć w sieci kłamstw budowanej latami? Co stanie się z ich miłością? Co ich tak naprawdę połączyło? Skrywali przed sobą tajemnice, zbudowali miedzy sobą mur, który raczej nie pozwolił im całkowicie się sobie oddać. A przecież, jak przeczytała w książce Karolina, seks jest antytezą śmierci, radosną celebracją życia, zaprzeczeniem grobu. Zatem ich małżeństwo było bardziej oparte na wzajemnych korzyściach, jakie z niego czerpali. Zbliżenia zaspokajały li tylko instynktowne potrzeby. Laura też nie mogła się przełamać, by szczerze porozmawiać z Karoliną o mailach. Czy one zawierały kłamstwa, czy treść wiadomości była prawdą? Kim tak naprawdę była jej przyjaciółka? Jak z nią rozmawiać? Tajemnicze, dziwaczne wiadomości zachwiały życiem Laury i Roberta, który ciągle czuł nadchodzące zagrożenie. Pragnął być dobrym człowiekiem, dobrym mężem, dobrym weterynarzem i dobrym ojcem. To ostatnie pragnienie wciąż było niespełnione.

Emocje podczas lektury rosły z rozdziału na rozdział. Czułam się pionkiem w grze podobnie jak bohaterowie i czekałam na ruch mistrza planszy, który ułożył zasady gry i konsekwentnie dążył do celu. Zaczęłam się i ja zastanawiać, czy w zakamarkach mojej duszy kryje się jakaś tajemnica. Nurtowało mnie pytanie, kim jest tajemniczy prześladowca, nadawca tych mrocznych wiadomości? Jakimi pobudkami się kieruje? Czy jest owładnięty ogromną chęcią zemsty? Czy w ogóle jest możliwe wydostanie się z misternej pułapki, którą mistrz manipulacji zastawił na bohaterów? Dokąd ta gra ich zaprowadzi? Ileż złości we mnie on wyzwalał! 

Wśród bohaterów pojawiła się jasna postać Niki. Nie była zwyczajną nastolatką. Tymek był nią nie tylko zauroczony. Ona niosła w sobie jakiś szczególny dar, jakieś światło dobro i piękno, bez których życie nie miało jakiegokolwiek sensu. Była latarnią morską, a on zbłąkanym statkiem. Była jedyną księgą, z jakiej on mógł czerpać mądrość, jedyną pociechą, z jakiej on mógł nabierać pokrzepienia, jedyną lampą, jaka mogła rozświetlić mroki jego światła. Po prostu była jedyną.

Obserwując, jak zmienia się stosunek prześladowcy do dziewczyny, uosobienia dobra, prawdomówności, pięknej wewnętrznie istoty, zapragnęłam poznać jego historię życia. On ją podziwiał. To nie tylko pragnienie zemsty nim kierowało. 

Był mistrzem marionetek, choć może to stwierdzenie nie było do końca sprawiedliwe wobec tych wszystkich ludzi. Marionetki robią tylko to, co każe im lalkarz, a tymczasem oni sami z zapałem nakręcali koła zębate jego niszczycielskiej machiny. Był rozgrywającym w karcianej rozgrywce, a oni byli graczami, którzy wkładali mu w dłonie same asy.

Asy, czyli ich skrywane tajemnice posłużyły mistrzowi jako pretekst do tego, aby wszyscy skonfrontowali się z prawdą. Motyw zemsty stał się tu tylko pretekstem. Zło rodziło zło, zemsta manipulatora zrodziła w pewnym bohaterze chęć zemsty na nim. To nie od niego się wszystko zaczęło. Całe zło zaczęło się od potwornego czynu innego bohatera, który nie mógł zbudować dobrej, szczęśliwej rodziny na jego zatajeniu. To jak budowanie na piasku – wcześniej czy później się rozwali. Karolina – jego as w rękawie. Jego królowa w szachowej partii, która nie miała jeszcze pojęcia, jak wielką rolę przyjdzie jej odegrać.

I tu lepiej skończyć, żeby za dużo nie wyjawić i nie odebrać Wam emocji podczas lektury tej jakże trudnej i wymagającej uważności powieści, która ma w sobie ogromną moc – oddziałuje na czytelnika swoim przekazem. Katarzyna Targosz przestrzega nas  przed tym, do czego może zaprowadzić człowieka zło. Kto sieje wiatr, musi udźwignąć plon burzy. Ale czy zdoła?!

Zakończę ważnym cytatem, nad którym warto się pochylić.

– Każde zjawisko ma swoją przyczynę – zauważył Kryspin, przybierając nagle bardzo poważny wyraz twarzy.- I swoje konsekwencje.

– Ale mamy przecież rozum i wolną wolę, aby świadomie dokonywać wyborów! Gdyby iść za twoim tokiem myślenia, to dla każdego, nawet najgorszego czynu można by znaleźć jakieś usprawiedliwienie.

– Nie. Nie usprawiedliwienie, ale przyczynę. Nic nie dzieje się bez przyczyny. I wszyscy mamy swoje powody, dla których coś robimy, ale nie zawsze mamy usprawiedliwienie dla swoich działań. Zresztą, niestety, nigdy nie ma usprawiedliwienia dla zła.

(…) – Prawda zawsze jest jedynym słusznym wyborem. To wszystko tutaj… To jest takie złe, takie przykre…Tylko prawda może nas z tego oczyścić.

– bo każdy zły uczynek sprawia, ze świat staje się gorszy. Ale zawsze mamy wybór. Choćbyśmy nie wiem, jak głęboko spadali w przepaść, w każdej chwili możemy się zatrzymać. Nie musimy wciąż ulegać złu.

Finał powieści i zakończenie sprawiły, że przez ponad tydzień nie mogłam dojść do siebie, uspokoić, wyciszyć emocji. Drugą część jeszcze raz przeczytam, ale za jakiś czas. Jestem pełna podziwu dla Autorki, że tak trzymającą w napięciu trudną powieść cechuje ogromna staranność językowa. Jest napisana pięknym, emocjonalnym, obrazowym językiem. Chylę czoła przed jej talentem. I powtórzę za patronką powieści Grażyną Stando z Alei Marzeń i Słów, że powieść: „Wyzwala wszelkie możliwe emocje, zabiera na Mount Everest przeżyć!”.

„Łapacz snów” – Karolina Filuś (patronat Mamy Dropsa)

Read More
łapacz snów

Karolina Filuś, Łapacz snów, Wydawnictwo BookEnd 2024. 

Patronat medialny Mamy Dropsa

Patronat medialny – współpraca reklamowa z Wydawcą

Czy znana jest Wam twórczość Karoliny Filuś? Jeśli nie, to pragnę Was zachęcić do przeczytania jej najnowszej powieści „Łapacz znów”, którą miałam przyjemność objąć patronatem medialnym. Ach, co to były za emocje podczas lektury! Książka od pierwszych stron wciągnęła mnie w wir wydarzeń. Zapraszam na garść refleksji. 

Jest to bardzo życiowa historia o Weronice i Przemku, dzięki której uwierzycie w miłość i przeznaczenie. Weronika pochodzi z bogatej rodziny prawników, ale nie poszła w ich ślady. Nie posłuchała też rodziców i nie wyszła za mąż za wskazanego jej Antoniego. Od pierwszego wejrzenia zakochała się w Łukaszu, więc opuściła dom rodzinny, by związać się z ukochanym. Rodzice się odcięli od jedynaczki. Niestety, w kilka miesięcy po ślubie ukochany mąż umarł, zrozpaczona Weronika została sama, tonąc w żalu, żałobie, długach i wspomnieniach. Praca, dom, lokalna biblioteka, książki, cmentarz  to był jej cały świat. I tak od dwóch lat. Karolina Filuś pokazała, jak kruche jest życie człowieka. Szczęście prysnęło jak bańka mydlana a pozostał bezgraniczny smutek, żal, rozpacz, okrutna samotność. Świat się zawalił.

Konstancja, przyjaciółka Weroniki postanowiła za wszelką cenę jej pomóc. Wpadła na pomysł, aby poprosić o pomoc przystojnego Przemka z Agencji Złamanych Serc. Całkiem przypadkiem (a może i nie) pojawił się Przemek na ulicy przed Weroniką. Czuł ogromna potrzebę pomocy dziewczynie, bo sam doświadczył boleśnie w życiu straty narzeczonej. Co z tego wynikło?

Miała być tylko dodatkowym zajęciem po godzinach, a ja miałem tylko sprawić, żeby otworzyła się na ludzi, zrzuciła pancerz i zaczęła żyć.

Byłam szczęśliwa. Nie sadziłam, ze to jeszcze możliwe, ale przy Przemku wszystko nabierało sensu, z nim czułam, że mogę góry przenosić, nie musiałam wstydzić się swoich słabości i obawiać się, ze ucieknie z krzykiem. Był facetem idealnym i miałam nadzieję, że Łukasz gdziekolwiek teraz jest, cieszy się razem ze mną.

Życie często zaskakuje nas swoim scenariuszem, którego nigdy nie chcielibyśmy poznać. Pojawił się w życiu bohaterów ten trzeci –  bezwzględny i zaborczy Antek, kandydat rodziców do roli męża ich jedynaczki a tak naprawdę dupek, toksyczny facet, który uzurpował sobie prawo do posiadania Weroniki jak rzeczy. I nie przebierając w środkach, bezwzględnie dążył do celu. 

W powieści mamy trzech narratorów – Weronikę, Przemka i Antka. Każda z postaci przedstawia wydarzenia ze swojego punktu widzenia. Dzięki temu możemy lepiej poznać myśli, uczucia, motywacje, które kierują bohaterami. A czytelnik daje się wciągnąć w wir wydarzeń już od pierwszej strony. Autorka wykreowała ciekawe portrety psychologiczne bohaterów. Emocje aż kipią, zaskakujące zwroty wydarzeń jeszcze je potęgują. Weronika tyle trudnych przeżyć doświadczyła w swoim życiu – odtrącenie przez rodziców, śmierć ukochanego męża, manipulacje ze strony Antka, opętanego chorą, toksyczną wręcz obsesyjną miłością. To wprost niewyobrażalne, do jakich czynów i intryg popchnęła tego nachalnego typa. Jak on mnie denerwował! Ofiarowany przez Przemka łapacz snów nie odgonił złego człowieka od niej. 

Karolina Filuś tak pięknie opisała narodziny miłości między Weroniką a Przemkiem a wraz z nią pojawiała się nadzieja na lepsze jutro. Miłość dała im ogromną siłę do tego, aby otworzyć się na coś nowego mimo problemów i trosk -jak to w życiu. Weronika była pewna, że to Łukasz zesłał jej Przemka, to nie był przypadek. To nie wisiorek okazał się łapaczem snów, to Przemek nim się okazał. Pragnęła go zatrzymać na zawsze, aby już nigdy nie spotykały ją koszmary na jawie. Tytuł powieści ma drugie dno.

Po stracie Zuzy myślałem, że nikogo nie będę w stanie już pokochać tak bardzo jak ją, ale Weronika, ta pogrążona w żałobie i smutku kobieta, delikatna i pełna empatii, dzień po dniu wdzierała się do mojego serca. To nie było wielkie bum. Ona wchodziła po cichutku, codziennie zajmując jakąś część mojego umysłu, aż dotarła do miejsca, w którym trudno byłoby mi sobie wyobrazić świat bez niej.

Autorka poruszyła w powieści wiele ważnych  problemów jak trudne relacje rodzinne. Wspomniałam już o odrzuceniu Weroniki przez rodziców, bo nie kroczyła drogą przez nich wytyczoną. Nie pomogli, nie wsparli w przeżywaniu żałoby. Poznajemy też ucznia i jego siostrzyczkę z patologicznego domu alkoholika. Jest to także powieść o sile przyjaźni. Autorka uświadamia nam, że nigdy nie wiadomo, co los dla nas szykuje, dlatego też należy wprost mówić o swoich uczuciach tu i teraz, Ni bójmy się, bo drugiej szansy możemy już nie otrzymać.

Polecam z całego serca tę pełną emocji opowieść o stracie bliskiej osoby, o trwaniu w żałobie, o poszukiwaniu siebie, o tęsknocie, o różnych obliczach miłości a szczególnie tej pięknej, która daje siłę do odrodzenia się na nowo i prowadzi do zwycięstwa nad złem i do pełni szczęścia. 

„Do grobowej deski” – Agata Bizuk (patronat Mamy Dropsa)

Read More
do grobowej deski - okładka

Agata Bizuk, Do grobowej deski, Wydawnictwo BookEnd 2024.

II część cyklu „Potomkowie” 

#PatronatMamyDropsa

współpraca reklamowa z Wydawcą

Miesiąc temu miała miejsce premiera wyczekiwanej przez Czytelników powieści „Do grobowej deski”, drugiego tomu cyklu „Potomkowie” Agaty Bizuk. Pisarka zaprasza nas do willi Wandzia w malowniczym Szczawnie-Zdroju, gdzie odbył się nie tak dawno I Zlot Przyjaciół Ingrid Kręcisz. Jego uczestnicy spacerowali śladami bohaterów. Zwariowana staruszka skradła bowiem serca czytelników. 

Zapraszam na garść refleksji po lekturze. Powszechnie wiadomo, że z rodziną najlepiej się wychodzi na zdjęciu. Na co dzień rodzina Kręciszów żyje niejako osobno. Ingrid jako matka generalnie nie wtrącała się w życie dorosłych już dzieci, często natomiast gasiła rodzinne pożary i wspierała, gdy sytuacja tego wymagała. Dzieci miały swoje rodziny, swoje problemy, zwykle na co dzień żyły oddzielnie, ale gdy się coś działo, wszyscy trzymali się razem jak jedna drużyna. A kłopoty wręcz mnożyły się w zawrotnym tempie. Co zatem słychać u bohaterów tej zwariowanej, ale lubianej rodzinki? Ukazując jej życie, autorka pochyliła się nad ważnymi problemami.

Paulina z dziećmi zamieszkała u matki, przed nią rozwód z mężem. Mogła liczyć tylko na siebie odseparowana  przez Pawła od znajomych. Samotne macierzyństwo dawało się jej we znaki. Próbowała uciec od szarej, przygnębiającej rzeczywistości i od toksycznej relacji do świata wirtualnego. Czy się jej udało zostać influencerką ? Ingrid jak pies obrończy broniła córki przed Pawłem, który podniósł na nią rękę. Czy los się do niej w końcu uśmiechnie?

Janusz zostawił żonę i dzieci, zamieszkał z kochanką, ale nie otrzymał od niej, jego zdaniem, należytego wsparcia. Zawróciła mu w głowie Kate, sekretarka z firmy i miała w tym swój cel – realizowała krok po kroku sprytny plan, zakpiła z szefa świetnie prosperującej firmy i… zniknęła. Janusz został wykorzystany finansowo, okradziony, oszukany, wyśmiany… Gdzie znalazł schronienie? Rzecz jasna u matki, bo Janusz był zawsze jej synem. Postawiła jednak twarde warunki kolejnemu rozbitkowi życiowemu. Jakkolwiek Ingrid nie miała w zwyczaju oceniać żadnego ze swoich dzieci. Ale gdy któreś z nich przekroczyło pewne granice, potrafiła nie przebierać w słowach, nazywając Janusza „synem wiatru i kurzawy”, czyli „zwykłym tumanem”

Matka też była taką stałą, której mógł się chwycić, kiedy wszystko szło nie tak i kiedy zawiódł wszystkich, na których mu kiedykolwiek zależało.[…] – kocham cię, mamo. I dziękuję, że jesteś.

Co słychać u Roberta, Bożeny i ich córki Matyldy? Relacje między małżonkami zaczęły się rozłazić. Bozia, zawsze sama, uciekła więc w internety. Nie ogarniała córki, która wciąż przysparzała im problemów. A tak naprawdę Matylda potrzebowała otoczenia uwagą, miłością, rodzicielską troską. Potrzebowała pomocy, bo „podły los wiecznie ją kopał i tylko ją, nawet gdy była bez winy”. Było z nią coraz lepiej, a jej matka myślała, że to efekt nowej terapii. Bożena odzyskała nadzieję, a doprowadziło ją to prawie do bankructwa męża, dla którego pieniądze były chlubą i dumą. Kto uratował skórę Bozi? Oczywiście Ingrid pozbyła się reszty swoich oszczędności. Ba! Nawet zaciągnęła kredyt na ten cel. W związku z tym odłożyła swój pogrzeb, musi uzupełnić fundusz, pozbyć się długów, ponieważ nie może obarczyć dzieci i rodziny kosztami.

Doktor Kosz Marek, zięć Ingrid, w pracy mądry, rzetelny, kompetentny, zawsze czujny a w domu czul się jak stary kapeć, bez ambicji i satysfakcji. Marzył o prywatnym gabinecie. Najlepiej do tego się nadawała willa teściowej. Gdy Ingrid znalazła się w szpitalu, to Marek pospieszył z pomocą, podczas gdy synowie wypięli się  na matkę. Przestał się dziwić, że matka nie ufała dzieciom, „pasożytom dojącym biedną kobietę”. To on z żoną i córkami opiekowali się babcią, która absolutnie nie przywykła do takiej atencji. W końcu szczęście się do niego uśmiechnęło i spełnił swoje marzenie. Ale o tym dowiecie się z lektury.

Pisarka wyolbrzymiając pewne problemy, kłopoty bohaterów zmusza niejako czytelnika do refleksji nad życiem, przestrzega przed pewnymi antypostawami i wskazuje, co naprawdę jest w życiu ważne. Pokazuje, że nie ma idealnych ludzi, nie ma też idealnej rodziny. Każdy ma wady, zalety, słabości, wzloty i upadki. Ale gdy trzeba, należy się zjednoczyć i nieść pomoc, wspierać się nawzajem. W rodzinie tkwi bowiem ogromna siła. W powieści nie brakuje całego wachlarza emocji, aura bohaterów udziela się i czytelnikowi – od śmiechu przez irytację aż po złość. Ciśnienie skacze w górę! Ale gdy pisarka snuje opowieść o szalonej Ingrid i Jadwidze, przyjaciółce do grobowej deski, która rozwinęła skrzydła na całego, ciśnienie spada i śmiejemy się do rozpuku. A śmiech to zdrowie!

Ingrid skradła zapewne niejedno czytelnicze serce. Chciałabym być tak jak ona, ale brakuje mi odwagi. Bądź jak Ingrid! Czyli bądź hardą, rezolutną, dziarską czerpiącą garściami z życia seniorką. Rób to, co chcesz, a nie to, co wypada. Agata Bizuk odczarowała starość – temat tabu, bardzo niewdzięczny i świetnie się jej to udało. Obie seniorki lubią spędzać czas ze sobą przy nalewce, w kawiarni na tańcach, szokują wręcz swoimi pomysłami. Zazdrościłam im energii życiowej. 

Ktokolwiek powiedział, że życie po siedemdziesiątce chyli się ku zachodowi, był po prostu zwykłym tumanem. W tym wieku życie  dopiero na dobre zaczyna się rozkręcać, czego najlepszym dowodem była Jadwiga. Kiedy słyszała hasło „wtorek”, na samą myśl dostawała gęsiej skórki z podniecenia i ekscytacji. Bo właśnie we wtorki w Cafe Astor działy się rzeczy, które fizjologom się nie śniły. Filozofom może i owszem, ale do filozofii Jadwidze było wybitnie daleko.

Jadwiga miała swój plan na życie i denerwowała ją Ingrid matkowaniem. A tak naprawdę, w głębi serca jej zazdrościła. Jadwiga szła przez życie przebojem, nie oglądając się za siebie i nawet rozpychając się łokciami. Stała się idolką „starszej młodzieży” w okolicy. I to było piękne. Miłość nie pyta o wiek.

Polecam Wam tę znakomitą powieść o zwariowanej rodzinie Kręciszów, o relacjach międzypokoleniowych, o najfajniejszej seniorce i jej dozgonnej przyjaciółce, która wcale nie jest od Ingrid gorsza. Lektura dostarczy Wam lawinę emocji, skłoni do refleksji, do myślenia i znakomicie odstresuje. Rewelacyjnie wykreowana plejada postaci, komizm sytuacji, języka – świetnie skrojone dialogi, można się zdrowo pośmiać, czasem to śmiech przez łzy, a czasem śmiech z domieszką ironii. Ostrze satyry wymierzone w … ludzką głupotę i zachłanność, zazdrość i zawiść, oszustwo, intryganctwo. 

Bawcie się dobrze podczas lektury. A ja już niecierpliwie wyglądam trzeciego tomu.