Zoë Folbigg, Stacja miłość, Wydawnictwo WAB 2020.
Premiera: 29.01.2020 r.
Stacja miłość to powieść, którą na listę must read bez wątpienia muszą wpisać miłośniczki lekkich powieści obyczajowych, romantyczki i wierne fanki filmów o miłości. Myślicie, że polecam Wam płytką historię, o której szybko zapomnicie? Nic bardziej mylnego. Zapraszam do lektury przedpremierowej recenzji.
Staram się nie czytać opinii innych blogerów o konkretnym tytule, dopóki nie napiszę własnej, jednak Stacja miłość dość często pojawiała się na ekranie mojego telefonu, gdy korzystałam z Instagrama. Siłą rzeczy czytałam refleksje Dziewczyn – w większości nie do końca pozytywne. Pierwsze Czytelniczki niekiedy zarzucały autorce niezbyt porywającą fabułę, trudny styl, kiepską kreację bohaterki. Częściowo się z nimi zgadzam, częściowo nie. Rozważania zacznę od fabuły.
Pewnego zwykłego dnia Maya Flowers widzi, że do jej pociągu jadącego do Londynu wsiada nowy pasażer. Nagle ten dzień przestaje być zwykłym dniem. Maya natychmiast i nieodwołalnie wie, że on jest Tym Jedynym. Czas płynie, a oni codziennie zachowują się tak samo – on jest pogrążony w lekturze książki, a ona w marzeniach o ich przyszłym, szczęśliwym życiu. W końcu Maya zbiera się na odwagę i daje Mężczyźnie z Pociągu liścik z zaproszeniem na drinka. Tak zaczyna się historia utraconych okazji i odnalezienia szczęścia tam, gdzie najmniej się go spodziewasz. Ta bazująca na prawdziwej historii powieść jest podnoszącym na duchu, afirmującym życie przypomnieniem, że podjęcie ryzyka może zmienić wszystko.
Fantastyczna historia, która pokazuje, że miłość można spotkać wszędzie!
Ktoś może powiedzieć, że fabuła stara jak świat i wiadomo, jak powieść się skończy. Fakt, próżno w niej szukać wielu nagłych zwrotów akcji, takiego podręcznikowego „aż tu nagle”. Akcja przebiega raczej spokojnie (jest kilka „wyjątków”) i koncentruje się wokół głównej bohaterki, jej rozterek sercowych, problemów w pracy i relacji z bliskimi. Nuda? Dla kogoś pewnie tak, mnie ten spokój się podobał. I udzielił. Czy to powieść schematyczna? I tak, i nie. Odpowiedzmy sobie szczerze na pytanie: czy w XXI wieku pisarze mogą uciec od schematów, od motywów, historii, które ktoś już kiedyś opisał? Wydaje mi się, że nie. Za dużo napisano, za dużo wydano, by być od początku do końca oryginalnym. Oczywiście każda książka ma „wizytówkę”, coś swojego, co na tle innych ją wyróżnia. W przypadku Stacji Miłość to fakt, iż opisana historia wydarzyła się naprawdę i dotyczy… autorki. Tak, moi Drodzy, Zoe Folbigg swojego męża poznała w pociągu. Jak więc mogła wybrać inne miejsce spotkania dla bohaterów? Czy przebieg akcji i finał jest podobny? Wiecie, że zakończeń nie zdradzam 😉 Co do przewidywalności fabuły – nie zgadzam się z tą opinią również dlatego, że było kilka elementów, które mnie jednak zaskoczyły. Szczególnie postaci uwikłane w „drugi pociągowy romans” (jak przeczytacie książkę, to zrozumiecie, kogo mam na myśli, nie chcę spolerować). Może ze względu na zmęczenie w niedzielę mój zmysł „detektywa” był wyłączony, ale naprawdę nie wpadłam na to, kim tak naprawdę jest kochanka Simona. Broniąc w pewien sposób fabułę, muszę również zaznaczyć, że wątek miłosny nie dominuje przesadnie nad innymi. Owszem, jest najważniejszy, ale czytelnicy poznają też kulisy, i te jasne, i te ciemne, pracy Mayi; jej relacje z rodzeństwem, przyjaciółką oraz uczniami w szkole językowej. Wzruszałam się, czytając o więzi, jaka połączyła bohaterkę i jej uczennicę – emerytowaną dziennikarkę, Velmę.
Teraz przechodzę do głównej postaci . Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że Maya to „ciepłe kluchy”. Prawda jest taka, że spora grupa i młodych dziewcząt, i dorosłych już kobiet, wyznaje zasadę, że to mężczyzna powinien zrobić pierwszy krok w relacji i w życiu by nie postąpiła tak jak bohaterka. Tak sobie myślę, że na tę chwilę nie odważyłabym się podrzucić kompletnie obcemu mężczyźnie liściku z zaproszeniem na drinka. W pracy, podobnie jak bohaterka, sobie radzę, przynajmniej team leader nie skarży się na moje wyniki, ale w sprawach damsko-męskich czasem brakuje mi odwagi. Odwagi, którą w pewnym momencie, po wielu miesiącach platonicznego zakochania i marzenia o życiu z idealnym Mężczyzną z Pociągu, zyskała Maya. Chyba tak po cichu jej tego zazdroszczę…
W recenzjach zawsze dzielę się z Wami refleksją dotyczącą budowy książki i języka. W tym przypadku nie będzie inaczej. Powieść podzielona jest na kilka części, każda z nich dotyczy innego okresu z życia bohaterów, który wyraźnie jest zaznaczony na początku (miesiąc i rok). Muszę przyznać, że narracja w czasie teraźniejszym, była dla mnie… dziwna, uciążliwa? Nawet nie umiem tego nazwać. Chyba czytam za dużo powieści z narracją w czasie przeszłym.
Za co tak polubiłam Mayę? Za jej odwagę, za podnoszenie na duchu, za dostarczenie mi radości, wzruszeń. Za chwile uśmiechu, strachu i zaskoczenia, jakie niosła za sobą a lektura. Za podróż do Londynu, o której marzę od kilkunastu lat. Wreszcie za prawdę. Stacja miłość poleca się nie tylko na podróże pociągiem.
Wydawnictwu WAB dziękuję za egzemplarz do recenzji.
Moje klimaty 🙂
Jak będę poszukiwała lekkiej książki to chętnie przeczytam.
Miałam na nią ochotę, od kiedy pojawiła się w zapowiedziach. Potem u kogoś przeczytałam opinię raczej negatywną i trochę się zraziłam. Ale znów, po tej recenzji, stwierdziłam, że „Stacja miłość” warta jest przeczytania. Na pewno kiedyś ją kupię.