Katarzyna Mak, Dwadzieścia minut do szczęścia, Novae Res 2018.
#MamaDropsaCzyta
Katarzyna Mak – żona, mama, bardzo młoda babcia, ma za sobą debiut literacki i następne książki czekające na wydawcę. To kobieta pełna energii, optymizmu, lubiąca czytać książki obyczajowe z dobrym zakończeniem.
Przeczytałam bardzo szybko książkę „Dwadzieścia minut do szczęścia”, którą otrzymałam w ramach akcji Book Tour. Moim zdaniem to udany debiut literacki.
To historia studentki Michaliny Zawadzkiej, która spośród innych dzieci wyróżniała się tym, że nie miała rodziców, jej wychowaniem zajęła się babcia. Po jej śmierci zamieszkała z Mateuszem, ponieważ miała problemy finansowe, a on wraz z rodzicami jej pomagał. Planowali wspólną przyszłość. Mówiła o sobie, że jest mistrzynią pakowania się w kłopoty. Może to kwestia genów? Nauka nie sprawiała jej problemów. Michalinę poznajemy w momencie, gdy od uzyskania dyplomu ukończenia studiów dzieli ją praktyka w ekologicznym gospodarstwie rolnym i egzamin końcowy. Jej szefem jest Mikołaj Kornecki. Na początku wydawał się jej gburem i cholernym dupkiem a potem , kiedy źle się czuła, okazał się być troskliwym i bardzo miłym, wrażliwym mężczyzną. Wino i nocne zwiedzanie pałacu na wzgórzu, opowieści Mikołaja o dawnych jego właścicielach – włoskiej księżniczce Micheli i władcę ziem Niccola (deja vu?) zahipnotyzowały dziewczynę, że pocałowała szefa i …uciekła. Zlecona praca jej odpowiadała , ale ciągle pakowała się w kłopoty, szef dawał jej kolejne szanse. Michalina postanowiła bardziej się kontrolować we wszystkim. Dzięki Mikołajowi jazda konna zaczęła sprawiać jej przyjemność. Zniknął uraz z dzieciństwa. Impreza, tańce na wsi, jazda konna nocą sprawiły, że wyobraźnia dziewczyny zaczęła działać i jej serce oszalało dla Mikołaja. Ale czy mogła kochać jednocześnie i Mateusza, i Mikołaja ? Bardzo szybko doszło do spełnienia jej marzenia – Mikołaj też ją kochał. I znowu czar prysnął, kolejne kłopoty, zamiast zdobyć się na rozmowę z Mikołajem, bohaterka dała się ponieść emocjom i …uciekła od Mikołaja , rzuciła praktyki. Jak się okazało trafiła z deszczu pod rynnę – bo boleśnie zranił ją Mateusz. Czy to kara od Boga? Jak sobie w tej beznadziejnej sytuacji poradzi Michalina? Czy znajdzie pracę, a co ze studiami? Czy bajkowy romans pryśnie jak bańka mydlana? Czego o sobie i o swoich rodzicach dowie się Michalina? Jak to odkrycie prawdy wpłynie na jej dalsze losy? Na wszystkie pytania znajdziecie odpowiedzi w powieści.
Katarzyna Mak napisała piękną opowieść o miłości, która rozgrywa się w uroczej scenerii. Mikołaj od początku wzbudził moją sympatię swoją osobowością i usposobieniem. Bogactwo nie przewróciło mu w głowie. Natomiast Michalina na początku mnie irytowała, ale z każdą kartką powieści, w miarę poznawania jej historii tez ją polubiłam. To zagubiona dziewczyna, która marzy, ale brakuje jej motywacji do walki o realizację marzeń. Zbyt szybko się poddaje. Nie wierzy w siebie. Widzi tylko samo zło: „Jestem potworem”, „Boże , jaka ja jestem głupia, naiwna!”, „Widzę obraz nieszczęśliwej kobiety”, „Dotarło do mnie, jaka ja jestem pusta i wredna.” Iza, jej przyjaciółka, stara się za wszelką cenę uświadomić jej, że to nie kwestia genów tylko jej własnego wyboru. Dzięki przyjaciołom dużo zrozumiała. Czy odnajdzie w sobie dobro, wiarę, że marzenia się spełniają? Czy uda się jej wreszcie zapłakać z emocji?
Powieść napisana jest lekkim piórem, czyta się szybko, akcję urozmaicają niezwykle plastyczne opisy przyrody, subtelne opisy scen erotycznych.
Polecam książkę na jesienny wieczór. Autorce bardzo dziękuję za jej udostępnienie.
chętnie się skuszę, jeśli tylko nadarzy się okazja 🙂