Iwona Żytkowiak, Niechciane, Wydawnictwo Replika 2022.
#MamaDropsaCzyta
22 marca miała miejsce premiera najnowszej powieści pióra Iwony Żytkowiak „Niechciane”. To moje pierwsze spotkanie z twórczością Pisarki, ale z pewnością nieostatnie. Jest to fascynująca, niebanalna i nieśpieszna opowieść o dziejach kilku pokoleń silnych kobiet z rodziny Traczów, trudna w odbiorze, mądra, niezwykle wartościowa, napisana pięknym językiem.
O czym jest ta opowieść? Fabularnie akcja rozpoczyna się w pierwszych latach XX wieku, a właściwie rozgrywa się w ciągu kilku dni współcześnie. Spotkanie rodziny jest pretekstem do opowiedzenia historii dotyczącej „niechcianości”, genu „niechciejstwa”, który noszą w sobie przez pokolenia kobiety z rodu Tracz – niechciane, odrzucone, porzucone przez matki, mężów, środowisko, otoczenie. Jedna wymuszona sytuacja przez okoliczności – zostawienie ciężko chorej córki przez Teklę Tracz w Ameryce – skutkuje ogromnymi nieszczęściami w życiu kilku pokoleń kobiet. Nie potrafią kochać swoich córek, nie mają bowiem miłości przekazanej przez matki. Musi się wydarzyć coś nieoczekiwanego w ich życiu, ażeby któraś z bohaterek wreszcie przerwała łańcuch „niechcianości”. A przecież w literaturze został utrwalony w ciągu wieków absolutnie inny motyw matki – to kobieta kochająca swoje dziecko, dobra, troskliwa, opiekuńcza, zaradna, skłonna do poświęceń dla dobra dziecka, współcierpiąca z dzieckiem, ale i nadopiekuńcza, zbyt wyrozumiała, niewiele wymagająca od dziecka. Spotykamy się z różnymi obliczami matek. Miłość macierzyńska wydaje się tak oczywista. Iwona Żytkowiak pokazała zupełnie inne oblicze matek. One nie mają potrzeby realizowania się w roli matki, po prostu nie chcą mieć dzieci, bo będą im wręcz przeszkadzać w samorealizacji. Są twarde, nieprzejednane, szorstkie, wręcz nieczytelne. Skoro jednak dziecko się zdarzyło, stało się, to można je komuś podrzucić, zostawić w domu dziecka, a nawet sprzedać.
Barbara, Waleria, Ulka, Monika, Julia, Hanna, Rozalia i wiele innych portretów kobiecych świetnie wykreowanych pojawiło się na kartach powieści Iwony Żytkowiak. Większość z nich wybrała drogę do samorealizacji. Waleria, oddana przez matkę do domu dziecka, upokorzona przez to, że jest niechciana, w dorosłym życiu jako bibliotekarka przeniosła miłość do świata książek. „Tam mogła wszystko. Tam była kochana i chciana. I nie musiała być sobą”. Opuszczała ten wyimaginowany świat, kiedy było to konieczne. Dzięki temu chociaż na chwilę uciekała od przeszłości, od bolesnych wspomnień, których była więźniem.
Monika, jej córka, była silna, asertywna, niezłomna, ambitna, lotna, zdolna, cechował ją pęd do kariery, była mózgiem firmy a potem w swojej firmie odnosiła sukces za sukcesem, wręcz się w niej zatraciła a wymiksowała z rodzinnego życia. Nikogo nie kochała, nikt jej nie chciał ani ona nikogo. Była przecież niechciana. Gerard, mąż stał się z czasem bardziej matką niż ojcem ich córki Julki, która była dla niego początkiem i końcem świata.
Sprawiała wrażenie, jakby nie wierzyła, że miłość może nieść żar, niespokojną gorączkę, była przekonana, ze jest tylko pustym frazesem, imaginacją głupich dziewczynek, które za cel życia upatrują sobie rodzenie dzieci i migdalenie się do faceta.
Nie planowała rodziny. Nie czuła potrzeby zostania matką. Śmieszyły ją te wszystkie kobiety, dla których urodzenie dziecka było początkiem i końcem świata.
Waleria – matka i Monika – córka nigdy nie nawiązały właściwych relacji. „Pamiętaj, że najważniejsza jest nauka!”. „Na wszystko przyjdzie czas, teraz musisz się uczyć!” I jedna , i druga stworzyła dystans, a nawet otoczyła się murem. Obie miały ze sobą wiele wspólnego. Nie posiadały instrukcji obsługi, jak być dobrą matką a jak pozyskać córkę, jak to było w przypadku pozyskiwania klientów.
Niestety, Monika nie przerwała fatum niechcianości. Dlaczego powieliła wzór matki?
Patrzyła na nią, jak grzęźnie, napawając się własną samotnością, i szła tą samą droga. A potem spokojnie obserwowała, jak Julka brnie na oślep po jej śladach. Dlaczego nie złapała jej za rękę? Nie powstrzymała? Jakby dla niej nie było innego życia. A przecież było…
I znowu Ameryka stała się niejako przeznaczeniem dla niechcianych dzieci. Julce pomocy udzieliła nie matka, ale babcia Waleria, z którą łączyły „dobre” relacje. Wnuczka przylgnęła do babci, mimo że postąpiła tak jak matka. Była w ciąży. W jej brzuchu rosło dziecko. Jakiś antropomorficzny stwór. Bez ojca, bez radosnego oczekiwania, bez tęsknoty. Dziecko-chwast. Dziecko-wrzód. Dziecko-narośl. A ona go nie chciała i nikt oraz nic nie mogło odwieść jej od raz powziętej stanowczo decyzji. Była bowiem uparta i stanowcza, bezkompromisowa.
Wspomnę jeszcze o pragnieniach Julki wobec matki. Otóż Julka chciała, żeby matka, „mistrzyni kalkulacji”, „zimna jak skała”, nauczyła się kochać. Czy Julka znajdzie jakiś sposób, aby przerwać łańcuch niechcianości?
– Co takiego się stało, że nie umiałyście kochać? – szepnęła Julka. – Ty jej , ona mnie… Nie wiem, naprawdę nie wiem… – Waleria się zawahała. Pragnęła, by ta rozmowa już się skończyła. – Życie, dziecko, życie nas okradło z miłości… Ale ty możesz to zmienić.
Czy zła passa kobiet z rodu Tracz została w końcu przerwana? Czy uda się którejś bohaterce unicestwić gen niechcianości? Tego dowiecie się z lektury.
Ja wciąż jeszcze będę tę powieść polecać i do niej wracać. Pisarka poruszyła bowiem niezwykle trudny problem, o takiej roli kobiety jeszcze nie słyszałam. Wspomniałam, że akcja powieści rozgrywa się w ciągu kilku dni. Dużo miejsca Pisarka poświęciła na przedstawienie nam losu każdej z bohaterek, począwszy od Tekli Tracz, a kończąc na relacjach Julki z jej młodszą córką Różyczką. Problem powieści, przedstawiła z perspektywy wielu postaci. Nie da się od razu ułożyć całej historii jak obrazka z puzzli. Bowiem podczas wspomnień, przemieszczania się w czasoprzestrzeni układanka się burzy, rozsypuje, elementy nie pasują do siebie. Górę biorą emocje, cała ich paleta, która się udziela podczas czytania. Co ważne, owa niechcianość tak ukazana jawi się jako ludzka.
Atutem powieści są świetnie wykreowani bohaterowie – tacy autentyczni, prawdziwi, nieidealni, z wadami ale i zaletami. Ich historie są przyczynkiem do refleksji nad własnym życiem, nad relacjami w rodzinie. Gdyby każda bohaterka mogła o złych, bolesnych, wstydliwych, upokarzających wydarzeniach szczerze porozmawiać ze swoją matką, być może nie powieliłaby jej błędu. Nie dopadałyby ją demony przeszłości. Jednak przeszłość wywiera ogromny wpływ na naszą teraźniejszość i przyszłość. Oprócz bohaterek kobiecych na uwagę zasługują też panowie: Gerard i Adam.
Walorem powieści jest niewątpliwie styl i niezwykle obrazowy, emocjonalny język. Pisarka rozprawia o niechcianości językiem pięknym i pełnym emocji, który trafia wprost do serc czytelników, wywołując w nim burzę emocji i uczuć. Dla Iwony Żytkowiak, absolwentki polonistyki, język jest bardzo ważnym tworzywem i narzędziem w pracy pisarskiej. Dostrzega w nim wiele możliwości, które wykorzystuje w procesie twórczym. Autorka uważa bowiem, że czytanie powinno ubogacać czytelnika. Czyni to także z ogromnego szacunku do odbiorcy publikacji.
Polecam z całego serca historię rodziny, w której kobiety choć pozornie słabe, od wielu pokoleń okazywały się najsilniejsze. Niech rekomendacja z okładki będzie najlepszą zachętą. Chciejcie przeczytać „Niechciane”!
Tekst powstał we współpracy z Wydawnictwem Replika.