„Czas nadziei” – Joanna Kruszewska (#MamaDropsaCzyta)

czas nadziei

Joanna Kruszewska, Czas nadziei, Wydawnictwo FILIA 2021.
#MamaDropsaCzyta

Pióro Joanny Kruszewskiej cenię od pierwszego spotkania. Z radością wzięłam więc do rąk kontynuację powieści „Czas leczy rany”. „Czas nadziei” – książka, która miała swoją premierę kilka dni temu, to piękna, słodko-gorzka opowieść o przewrotności losu, o miłości, sile przyjaźni, poszukiwaniu szczęścia, zaufaniu, zdradzie i o czasie, który mimo wszystko daje nadzieję.

Czas na Podlasiu mija powoli, a spokojne wieczory otulają ciepłem na długie godziny. Pachnące słodyczą wnętrze małej cukierni, wydaje się być idealnym miejscem na chwilę odpoczynku i zadumy przy filiżance gorącej czekolady. W takich chwilach dobrze jest mieć tuż obok dłoń, która przyjaźnie ułoży się na ramieniu i da znać, że wszystko co dobre, niekoniecznie jest za nami. Rodzinne tajemnice powoli wychodzą na światło dzienne. Helena staje się beztrosko nieuważna, przyjmując za pewnik stałość własnego małżeństwa. Małgorzata postanawia pozostawić sprawy własnemu biegowi i nie ingerować w to, co szykuje dla niej los. Nawet gdy ten przekornie postanowił przyciągnąć do siebie ludzi, którzy z założenia nie powinni być razem.

opis wydawcy

Tak jak czas na Podlasiu mija powoli, tak i akcja powieści toczy się na początku nieśpiesznie. Iwonie trudno się przyzwyczaić do nieobecności Leszka w domu, do pustki, jaką po sobie zostawił. Żyli przecież według utartych schematów, przyzwyczajeń, wiele rzeczy robili razem. Tworzyli ze sobą harmonijną całość, jak splecione ze sobą sosny na fotografii. Wciąż trudno było jej zrozumieć postępowanie męża. Nie wiedziała, jak pozbyć się wspomnień z kilkudziesięciu lat życia. Nie można przecież zapomnieć pewnym sensie połowy siebie. Lena martwiła się o matkę, często do niej zaglądała, ale miała mnóstwo swoich obowiązków – praca w kawiarni, dzieci, dom. Na Roberta też nie zawsze mogła liczyć. Czuła, że też oddalili się od siebie. A jego z kolei nie opuszczało dziwne poczucie braku. Tylko czego? A co u Leszka i Małgorzaty, która, pojawiając się po kilkudziesięciu latach z pewną tajemnicą, zburzyła spokój całej rodziny? Jakże jej trudno się oswoić z odejściem mamy. Wciąż w głowie bohaterki pojawiało się za dużo pytań bez odpowiedzi. Czy udało się jej nawiązać właściwe relacje z ojcem i z jego rodziną? Co tak naprawdę mogło być przyczyną złego samopoczucia Leszka?

Pewna para bohaterów mocno mnie irytowała, bo między nimi nie miało prawa się nic zdarzyć, zaiskrzyć. Jak można unikać myślenia i analizowania sytuacji na trzeźwo? Jak można chcieć tylko czuć? Żyć chwilą, niczym więcej i nie wybiegać w przeszłość. Tym bardziej, że bohaterka powieliła schemat swojej matki, a nawet więcej – uczeń przerósł mistrza. Los bywa jednak przewrotny. A zakończenie jest znowu zaskakujące… Daje nadzieję na ciąg dalszy.

Powieść czytało mi się bardzo dobrze. Jest podzielona na krótkie rozdziały. Mamy w niej do czynienia z narratorem wszechwiedzącym, co pozwala nam wniknąć do serca i myśli bohaterów. Krok po kroku, powoli coraz to nowe tajemnice rodzinne wychodziły na światło dzienne…

Na początku powieści kolejne zdarzenia były jak puzzle porozsypywane na sporej przestrzeni. Niezwykle trudno było je ułożyć w sensowny obrazek. Czegoś tu jeszcze brakowało. Za dużo było niedomówień. Za dużo przeskoków w czasie. Każdy z bohaterów miał podarowany czas na przemyślenia, snucie refleksji, ucieczkę do przeszłości, do wspomnień, znalezienie jakiegoś wyjścia z tej skomplikowanej sytuacji. Każdy szukał jakiegoś punktu zaczepienia, który rozpocząłby nowy rozdział życia. Myśli niepokorne nie układały się należycie, one wciąż biegły, przeskakiwały, zmieniając tory, uprawiały samowolkę. Każda z postaci zbyt kurczowo trzymała się swojej racji. Jakże trudno pogodzić się z pewnymi myślami, niektóre nigdy nie zostaną zaakceptowane.

Każdy człowiek popełnia błędy, niektórzy nawet niewybaczalne. A może z czasem uda się jednak uzyskać zapomnienie? Rodzina jednak zawsze powinna się wspierać i na siebie liczyć. Każdy ma do odegrania jakąś rolę w życiu. Najważniejsze, żeby odegrać ją dobrze. I w zgodzie z samym sobą. I znalazł się w rodzinie ktoś, kto sprawił, że puzzle zaczęły się ze sobą łączyć, wpasowywać we właściwe miejsca i układać, zamknąć w całość. Być może owo zamknięcie pozwoli otworzyć wszystko na nowo? Wystarczy zacząć dostrzegać i doceniać drobne radości i gesty, a nie rozdrapywać rany i rozpamiętywać ciągle to, czego się nie powinno. Czas leczy rany i czas daje nadzieję.

„Czas nadziei” to świetnie napisana historia o bardzo zawiłych i skomplikowanych relacjach rodzinnych – lekkim stylem, pięknym, emocjonalnym językiem z bardzo dobrze wykreowanymi bohaterami, których losy wywołują w nas mnóstwo różnych emocji i uczuć, istny rollercoaster. Skłaniają także do refleksji nad tym, co tak naprawdę jest ważne w życiu,  czego należy unikać a z czym natomiast walczyć.

Polecam z całego serca lekturę na letnie wakacyjne wieczory. Wystarczy tylko zaparzyć dzbanek dobrej herbaty, do czego zapraszają zielone filiżanki z pięknej i subtelnej okładki. A zieleń to przecież symbol nadziei.

Wydawnictwu FILIA dziękuję serdecznie za egzemplarz do recenzji.


2 thoughts on “„Czas nadziei” – Joanna Kruszewska (#MamaDropsaCzyta)”

Comments are closed.