„Mąż na niby” – Nina Majewska-Brown (#MamaDropsaCzyta)

Read More
 

 

Nina MajewskaBrown, Mąż na niby, Wydawnictwo Pascal 2018.
#MamaDropsaCzyta
Wydawnictwu dziękuję za egzemplarz powieści!
 
18 września 2018 roku miała swoją premierę najnowsza książka Niny Majewskiej-Brown „Mąż na niby”. To opowieść o tkwiącej w kobietach sile i determinacji, dzięki którym można podnieść się nawet wtedy, gdy tracisz grunt pod nogami.
 
Bohaterką jest Zosia, nauczycielka języka angielskiego w poznańskiej szkole i tłumaczka, mama dwunastoletniej Poli. Bohaterkę poznajemy w momencie, w którym zawalił się jej świat, bowiem po dwunastu latach małżeństwa odszedł od niej mąż Paweł do narzeczonej, z którą będzie miał dziecko. Romans trwał od dwóch lat, a Zosia niczego wcześniej nie podejrzewała. Jak to zwykle bywa, żona dowiedziała się o tym ostatnia. Wydawało się jej, że są szczęśliwym małżeństwem. Jeszcze niedawno spędzili cudowny weekend na Majorce. Zosi trudno w to uwierzyć, może to tylko bezczelna plotka. A jednak Paweł sam to potwierdził i wyprowadził się z domu, zabierając oprócz osobistych rzeczy kilka innych przedmiotów. Miał do wszystkiego prawo, bo na to zapracował – tak mniemał.
 
Autorka bardzo wnikliwie opisuje to, co działo się w rozpadłym na kawałki sercu Zosi. Jak wytłumaczyć ten fakt córce, jak sobie dadzą radę we dwie pod każdym względem. Zrozpaczona Zosia przeżywa całą feerię emocji: złość, niedowierzanie, niepokój, niepewność, strach, panika.
 
Czuję, że umieram. Czuję się niepotrzebna. Czuję się wrakiem człowieka, na którego już nikt i nic nie czeka. (…) dla mnie życie nagle stanęło w miejscu i straciło sens. Tylko świat jakoś tego nie dostrzegł.
 
Zosia po prostu nie potrafi żyć bez Pawła, bo tak bardzo go kocha i jest skłonna mu wszystko wybaczyć, aby tylko wrócił do domu. Płacz, szloch przynosi ukojenie, ale tylko na chwile. Pozytywną stroną jest obecność Poli, którą musi się zaopiekować. Zosia znajduje wsparcie w Joli, najbliższej przyjaciółce. W szkole nauczycielki  już dawno za jej plecami plotkowały o romansie Pawła, to jedna z koleżanek zwróciła jej uwagę na zachowanie męża. Wszyscy w pokoju nauczycielskim najchętniej wysłuchaliby historii Zosi, a ona przecież tego tematu nie oswoiła wciąż jeszcze.  
 
Nieustająco stąpam po śladach wspomnień i chce mi się wyć. Poranki są fatalne. Przed Polą muszę udawać, że wszystko jest jak zwykle, a przecież nic nie jest jak dawniej!
 
A jak zareagowali na to wszystko rodzice? Teściowie, pan doktor i pani doktorowa, czyli nobliwa pani Irena z panem Stanisławem, autorzy, projektanci i twórcy najjaśniejszego i najgenialniejszego księcia na białym rumaku – Pawła, od początku uważali, że Zosia nie jest dobrą partią dla ich syna, lekarza, ordynatora. Oni ją tylko zaakceptowali. Teściowa perorowała, że Sara jest tylko przyjaciółką i tak jak kobieta najlepiej zrozumie kobietę, tak inna kobieta najlepiej zrozumie mężczyznę, który ma kłopoty z kobietą. To wina Zosi, że Paweł podjął tak drastyczną decyzję. A rodzice Zosi? Oni rozwiedli się, a właściwie to ojciec zostawił matkę po 28 latach małżeństwa. Nie mógł znieść jej trudnego charakteru, wręcz tyranii. Nie skłoniło to matki do żadnej refleksji, do pracy nad sobą. Zresztą matka była także niezadowolona z każdego wyboru córki. Ciągle ją krytykowała, nigdy nie wspierała. Jak ta bohaterka mnie denerwowała od początku do końca powieści! Co to za matka, która nie wspiera swojego dziecka?! Mało tego, opowiedziała się po stronie zięcia. Cenne były jedynie rady przyjaciółki Joli:
 
Pokaż mu, że go masz w tyłku i walcz. Wiesz, jak się zdziwi, gdy zamiast przed rozmemłaną żoną stanie przed silną kobietą? Zacznie myśleć, zastanawiać się, czy dobrze zrobił i może trochę bardziej się ogarnie.
– Człowiek niestety mierzy innych własną miarą, a nie na każdej powierzchni centymetr równy jest centymetrowi. Tak się traci czujność.
 
Zosia, aby zacząć sobie jakoś mimo wszystko radzić, zaczęła czytać przeróżne poradniki. Ale czy to w czymś pomogło? Trochę pomógł telefon od ojca, który opowiedział się po stronie córki i poprosił, aby Zosia zadbała o siebie i Polę oraz nie pozwoliła Pawłowi wejść sobie na głowę i w niczym nie ustępowała. Zosia postanowiła małymi kroczkami wrócić do normalności. W domu pojawiły się koty, na których widok Pola dostała kota. Kolejnym remont pokoju Poli, a następnie salonu. Następnie wybrała się do biura podróży, by wyjechać na wakacje. Przed wyjazdem pojawiła się w domu zmartwiona teściowa. Dlaczego jej wizyta tak zaskoczyła pozytywnie Zosię? Co się wydarzyło podczas pobytu na Majorce? Dlaczego Paweł pojawił się znowu w domu? Czy Zosia uległa jego namowom?
 
Pamiętaj, my, kobiety, musimy umiejętnie manewrować facetami i prowadzić ich przez Zycie, pociągając za sznurki tak, by stale musieli o nas zabiegać. To jak ze zwierzyną łowną. Dopóki za nią gonisz, jest zabawa, gdy leży martwa, przestaje być interesująca.
 
Kto oszołomił wręcz Zosię takim wywodem? Jakie w końcu wyzwanie Paweł rzucił Zosi? Czy życie Zosi odzyska kiedyś smak?
 
Mimo poruszonej bolesnej tematyki rozstań i narracji pierwszoosobowej, książkę czyta się lekko dzięki językowi, który zaprawiony jest kpiną, złośliwością, gorzkim humorem, czasem dosadnie pisarka nazywa rzeczy po imieniu. Książkę się pochłania! Zmusza ona do refleksji, do zachowania czujności. I znowu pisarka nam uświadamia, jak ważna jest w związku rozmowa, rozmowa, rozmowa. To niezwykle realna i mądra powieść, która także ukazuje siłę przyjaźni. Jest pięknie wydana, zachwyciły mnie ilustracje Igora Mikody, które lubiła Zosia. I tylko mam jedno ale: za szybko się skończyła.
 
Gorąco polecam na jesienne długie wieczory.

                                                                       

„W cieniu tamtych dni” – Magdalena Majcher (recenzja przedpremierowa!)

Read More
 

 

Magdalena Majcher, W cieniu tamtych dni, Wydawnictwo Pascal 2018.
Egzemplarz zakupiłam w księgarni internetowej Bonito.pl.
 
Rzadko brakuje mi słów. Czasem jednak dochodzi do takiej sytuacji – najczęściej, gdy mam wyrazić zachwyt. Tak jest w przypadku tej książki. Magdalena Majcher stworzyła coś niesamowitego. Prawdziwą emocjonalną bombę, choć określenie bomba w przypadku powieści o Powstaniu, nie jest do końca na miejscu. Napisała historię, która porusza każdym fragmentem duszy. Wywołuje uśmiech i łzy wzruszenia. Gula w gardle towarzyszyła mi od pierwszej do ostatniej strony.
 
W cieniu tamtych dni to podróż do Warszawy 1944 roku. Czytelnik trafia w sam środek powstańczej zawieruchy. Powstanie Warszawskie to bliskie memu sercu wydarzenie historyczne. Kiedy zobaczyłam zapowiedź tej powieści, postanowiłam ją kupić. Kupiłam. Przeczytałam, a właściwie pochłonęłam. I się nie rozczarowałam. Wręcz przeciwnie – jestem zachwycona! Już w środę, 1 sierpnia o godzinie 17 miną 74 lata od wybuchu Powstania. To dobry moment, by polecić Wam tę książkę i by poznać bohaterów tej historii. Jestem pewna, że nie będziecie żałować.
 

Powietrze było gęste od wyczekiwania i niepewności. W ostatnich dniach lipca nie było chyba w Warszawie osoby, która nie spodziewałaby się czegoś wielkiego.

 
Mikołaj nie spodziewał się, że tajemnicze znalezisko na strychu odmieni jego życie. Porządki, które miały być lekiem na kaca, stały się początkiem wielkich zmian w sercu chłopaka i członków jego rodziny. Ale po kolei! Nieśmiały, z duszą romantyka, student polonistyki opiekuje się swoją ukochaną babcią. Emilia już dawno przekroczyła dziewięćdziesiątkę, ale mimo PESEL-u pozostaje w pełni samodzielną i sprawną umysłowo kobietą. Wszystko zmienia pozornie niegroźny upadek – operacja biodra zmusza ją do zwolnienia tempa. Na szczęście może liczyć na pomoc wnuka, którego wychowała. Matka Mikołaja, Helena, w nie do końca jasnych dla dwudziestolatka okolicznościach, pozostawiła jedynaka w rodzinnym domu i ruszyła na podbój artystycznej części Paryża. Utrzymuje kontakt z dzieckiem, jednak ich więzi są dalekie od ideału a niewypowiedziany żal i niejasna przeszłość kładą się cieniem na ich relacji. Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy podczas spontanicznych porządków na strychu, Mikołaj znajduje rodzinny skarb…
 

W czasach, kiedy zło i nienawiść rozpanoszyły się po całej Europie, bardzo potrzebowaliśmy miłości, bo niosła nadzieję i pozwalała zachować człowieczeństwo.

 
Tajemnicza skrzyneczka kryje w sobie nigdy niewysłane listy do mężczyzny o imieniu Krzysztof i… powstańczą opaskę. Emilia, nie mogąc dłużej uciekać od opowieści o swojej młodości, decyduje się na bolesny powrót do przeszłości. Przy stole, w otoczeniu papierosów, babcia i wnuk rozpoczynają niezwykłą podróż w czasie… Podróż, która na zawsze odmieni życie i Emilii, i Mikołaja.  
 
Jak już wspomniałam, Powstanie jest bliskie mojemu sercu. Staram się czytać książki historyczne i oglądać programy dokumentalne poświęcone walkom z 1944 roku. Jako wolontariuszka akcji BohaterOn miałam zaszczyt uczestniczyć w spotkaniu z Bohaterami tamtych dni – Powstańcami Warszawskimi. Czy podczas rozmowy na żywo, czy podczas lektur, towarzyszy mi ogromne wzruszenie i poczucie wdzięczności. Tak było i tym razem W cieniu tamtych dni to powieść fabularno-historyczna. Wątek miłosny schodzi tu na drugi plan na rzecz historii właśnie. Widać, że autorka merytorycznie przygotowała się do pisania tej książki.
 
Bohaterką jest uczestniczka Powstania. To młoda dziewczyna, dwudziestokilkuletnia warszawianka, która tęskni za smakiem wolności. Magdalena Majcher wykreowała postać z krwi i kości. Emilia wierzy w zwycięstwo. Nie jest jednak szalona, zdaje sobie sprawę z zagrożeń i drży o życie najbliższych – siostry i jej malutkiego synka. Z biegiem Powstania młoda dziewczyna przechodzi przemianę – przede wszystkim wewnętrzną. Jest świadkiem wydarzeń, które zmieniają jej stosunek do świata i drugiego człowieka. Emilka staje się Emilią – kobietą, która nigdy nie wymaże pewnych obrazów z pamięci; która na zawsze pozostanie naznaczona historią i która ten ślad w duszy i sercu, nie do końca świadomie, przekaże członkom swojej rodziny.
 
W cieniu tamtych dni to powieść o Powstaniu. O bolesnej karcie naszej historii. O heroizmie młodych ludzi. O miłości do kraju, honorze i gotowości do największych poświęceń. To historia dni, które położyły się cieniem na kolejnych dekadach i pokoleniach. Na kanwie historycznych wydarzeń Magdalena Majcher stworzyła prawdziwą perełkę.  Zabrała czytelnika w niezwykłą podróż, oddając głos jednej z bohaterek – uczestniczce Powstania. Zanurzając się w świecie wykreowanym przez autorkę, miałam wrażenie, że wraz z Emilią przemierzam uliczki Starego Miasta, chroniąc się przed kolejnymi ostrzałami, kanałami przedostaję się do Śródmieścia czy angażuję się w pomoc rannym żołnierzom i cywilom. Na kolejnych stronach zaś towarzyszyłam Mikołajowi w próbach rozwikłania rodzinnej zagadki. Duży wpływ na taki odbiór i dogłębne przeżywanie powieści miał bez wątpienia mieszany sposób narracji. Fragmenty poświęcone w Powstaniu pisane są w pierwszej osobie, a rozdziały, których akcja rozgrywa się współcześnie, w trzeciej. 
 
W cieniu tamtych dni to nie tylko historia. To emocje – wielkie emocje, które towarzyszą i bohaterom, i czytającemu. Nie sposób przejść obojętnie obok opisywanych przez autorkę momentów. Choć wszyscy znamy je z lekcji historii czy mediów, wywołują całą gamę emocji. Lektura tej powieści była dla mojego serca prawdziwym rollercoasterem. Kac książkowy? Był i właściwie wciąż trwa. Zwłaszcza, że zbliża się 1 sierpnia i o 17 większość z nas, nie tylko w Warszawie, usłyszy syreny. Warto się wtedy zatrzymać. Stanąć, oddać hołd tym co polegli. Pomyśleć, nie oceniać. Mamy to szczęście, że żyjemy w wolnym kraju. Nasi dziadkowie, przodkowie tego szczęścia nie mieli. Chcieli o tę wolność walczyć. Nie zdajesz sobie sprawy, w jakim piekle przyszło im żyć? Sięgnij po powieść Magdaleny Majcher. Trafisz w jego sam środek.
 
Pani Magdaleno, dziękuję za tę podróż do Warszawy lata 1944 roku!
 
Z Powstańcem Warszawskim, Władysławem Rosińskim ps. „Zapałka”
 

„Biuro Przesyłek Niedoręczonych” – Natasza Socha

Święta, święta i po świętach, ale
przyznajcie, że w powietrzu czuć jeszcze atmosferę i magię minionych dni. Jeśli
macie ochotę pielęgnować w sobie ducha Świąt, warto sięgnąć po ciepłą, wręcz
bajkową i oczywiście związaną z wigilią powieść Nataszy Sochy Biuro przesyłek niedoręczonych.
Zuzanna postanawia przeprowadzić się do
Miasteczka. Wynajmuje małe mieszkanie i w towarzystwie półtorarocznej
lotopałanki karłowatej rozpoczyna samodzielne życie (Autorce dziękuję za lekcję
biologii – nie miałam pojęcia o istnieniu takiego zwierzęcia!). Zuzia znajduje
pracę w Biurze Przesyłek Niedoręczonych. Trafiają tam listy i paczki, które
nigdy nie trafiły do adresatów. Bohaterkę także prześladuje list, który w porę
nie dotarł do odbiorcy… Pewnego dnia natrafia na listy, których nadawcy od
trzydziestu ośmiu lat nie mogą się spotkać. Postanawia wziąć sprawy w swoje
ręce i doprowadzić do spotkania Tekli i Gaspara. Ma czas tylko do Wigilii.
Zuzanna pragnie pomóc nie tylko autorom
listów. Stara się przywrócić wiarę w życie niepełnosprawnemu i zgorzkniałemu
sąsiadowi. Finał jej „akcji” okaże się dość zaskakujący.
W moim odczuciu to nie Zuzia jest główną
bohaterką historii, mimo że to od niej zaczyna się „całe zamieszanie”. Według
mnie pierwsze skrzypce w tej powieści grają Tekla i Gaspar – postaci o
wyjątkowych imionach, wyjątkowych wspomnieniach i wyjątkowym marzeniu. Mimo
upływu czasu i różnych życiowych doświadczeń nie przestają wierzyć, że
dotrzymają złożonej przed laty obietnicy.
Historia została podzielona na
rozdziały. Natasza Socha stosuje
narrację trzecioosobową. W prozie znajdziemy fragmenty listów oraz bajkę, która
dosłownie ratuje życie. Autorka posługuje się prostą, ale piękną polszczyzną.
Dialogi przeplata pełnymi emocji wspomnieniami bohaterów i absolutnie
nienużącymi opisami, wprowadzającymi świąteczny klimat.
Biuro Przesyłek Niedoręczonych to
ciepła, magiczna i świąteczna opowieść o ludzkich losach, nieoczekiwanych
konsekwencjach życzliwości, zaskakujących powiązaniach i miłości jak z bajki.
Zaskakuje, wzrusza do łez i wywołuje szeroki uśmiech na twarzy czytelnika. Pachnie
piernikiem i obsypuje płatkami śniegu.
„Moja
droga, w pani wieku ta historia najwyraźniej utkana jest z płatków róż lub
raczej wigilijnych gwiazdek i pachnie piernikowym szczęściem. Oraz
szekspirowską tragedią – dodał po chwili zastanowienia. – A dla mnie to po
prostu kilkadziesiąt stron papieru zapisanych w porywach chwili przez dwie
chyba nie do końca zrównoważone osoby.
Dla mnie to historia utkana z
wigilijnych gwiazdek. A dla ciebie? Kup lub wypożycz Biuro Przesyłek Niedoręczonych i
sam oceń, co dla ciebie znaczy słowo „miłość”.