Marta Matyszczak, Noc na blokowisku, Wydawnictwo Dolnośląskie 2021.
Seria: „Kryminał pod psem”
Ależ ja uwielbiam ten cykl! Bo choć to kryminał, to z przymrużeniem oka. Choć mamy trupa (a tym razem nawet dwa), w tle ciągle widzimy merdający ogonek. Choć bohaterowie mierzą się z przeciwieństwami losu, u swego boku mają szczekającego przyjaciela. Serii „Kryminał pod psem”, jako psiara i książkoholiczka w jednym, nie mogę nie polecać!
Pies jest najlepszym przyjacielem ludziny. To frazes, ale jakże prawdziwy. Każdy chciałby mieć takiego funfla, który wysłucha. Nie oceni. Da wsparcie (choćby miało ono polegać na ułożeniu futrzanego zadka na stopie). Psu można wyjawić wszystko. Prosto w oczy. Nigdy nie powie wam złego słowa na wasze najbardziej odrażające wyznanie winy. Tylko popatrzy miłosiernie.
„Noc na blokowisku”, jak każda z powieści Marty Matyszczak, dostarczyła mi sporo emocji. Jak już wspomniałam, w tej historii mamy dwa trupy (jak to mawiał Szczepan Żałoda w „Kryminalnych” – martwych denatów ;)) i… jednego zaginionego. Zaginionym jest nie kto inny, a Szymon Solański – prywatny detektyw i właściciel Gucia – kundelka z nosem do tropienia złych złoczyńców. Znika zaraz po ślubie, co w sercu małżonki budzi i złość, i ogromny lęk. Róża jednak nie może się w 100% poświęcić poszukiwaniom ukochanego – do odnalezienia ma też zabójcę! Kto w noc na blokowisku dokonał morderstwa? Czy z zabójstwem ma związek historia chłopca, który przed lat mieszkał w tym samym budynku…?
Tym razem fabuła toczy się dwutorowo – mamy wydarzenia rozgrywające się tu i teraz oraz przeszłość – PRL i codzienność blokowiska. Stopniowo opowieści zaczynają się zazębiać, a finał powieści nawet u Gucia wywoła gęsią skórkę… Finał, który nadejdzie szybko. Za szybko. Marta Matyszczak ma lekki styl i książkę się wręcz pochłania. Szczypta dramatu, garść humoru, łyżeczka ironii – autorka bawi się językiem – i u ludzi, i w psim pyszczku, bowiem Gucio mówi to, co myśli. Dla niego nie ma tematu tabu. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi życie jego Pana.
Warto dodać, że tytuły poszczególnych rozdziałów nie są przypadkowe. Każdą z części zaczyna cytat z piosenki zespołu Myslovitz.
Kryminał na wesoło? To możliwe – zwłaszcza z tym składem! Róża i Gucio – piesek – dostarczają nam humoru pod dostatkiem. Można zapłakać ze śmiechu, ale i ze wzruszenia. Są też chwile grozy – w końcu dwa trupy nie wzięły się znikąd… Nie mniej, mimo kryminalnych wątków, to bardzo przyjemna lektura. Głównie dzięki Guciowi – uwielbiam te rozdziały, w których to kundelek jest narratorem. To baczny obserwator rzeczywistości. Trafnie ocenia ludzi i ich poczynania. Na kilometr wyczuje mordercę. I kiełbasę. I podejrzanego. I weterynarza. I smakołyki…
Zauważcie, że nikt nie mówi, że nudził się jak kundel. A to dlatego, że my – wielorasowce, mamy zbyt bogate wnętrze, aby nie wiedzieć, co zrobić z czasem danym nam na tej ziemi.
Jeśli jeszcze nie znacie serii „Kryminał pod psem”, koniecznie musicie to zmienić! Jestem pewna, że całym sercem pokochacie Gucia i jego człowieków. Tych bardziej i tych mniej przez niego lubianych. Z tą śląską ekipą nie sposób się nudzić!