„Mikołaj z ulicy Świątecznej” – część 2.

Read More
Mikołaj z ulicy Świątecznej - okładka

– Wesołych Świąt!

– Wesołych Świąt!

Za Zuzanną trzasnęły drzwi od biblioteki. Agata przekręciła kluczyk w zamku i odetchnęła głęboko. Właśnie rozpoczęła świąteczną przerwę i urlop – do pracy miała wrócić dopiero po Nowym Roku. Wolne dni zamierzała spędzić z rodzicami i, chociaż to było zupełnie niemożliwe, nacieszyć się nimi na zapas. Co prawda planowała wyjazd do Londynu podczas ferii zimowych, ale na ten moment luty wydawał się dość odległym terminem. Do przylotu rodziców pozostało już niewiele czasu, Agata mogła zacząć odliczać godziny. Jutro, w wigilię, mieli być razem i wspólnie świętować Narodzenie Chrystusa.

Z uśmiechem na ustach owijała szyję chustą, którą dostała od dziadka na urodziny. Na głowę włożyła czapkę, zapięła płaszcz. Była gotowa do wyjścia.

Miejsce pracy opuściła kilka minut po osiemnastej. Zapowiadał się pracowity wieczór – zamierzała ubrać choinkę, którą przed rozpoczęciem zmiany sąsiad z parteru pomógł jej wnieść na górę i upiec sernik – ulubione ciasto taty. Mimo to się nie spieszyła . Celebrowała drogę do domu. Tak, celebrowała. Z radością pozwalała opadać śnieżnym płatkom na czapkę i obserwowała, jak śnieżynki tkają białe dywany na chodnikach i ulicach. Białe święta – marzenie wielu miało się spełnić. Agata sama siebie nie poznawała. Przecież początek adwentu, początek oczekiwania, był trudny. Wypełniony złością, smutkiem, tęsknotą. Wszystko się zmieniło, odkąd spotkała świętego Mikołaja…

Była wdzięczna, że pracownik agencji eventowej się rozchorował i wnuk pani Basi musiał go zastąpić. Od ich rozmowy w bibliotece, od wspólnego wykrawania pierniczków wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła. Na nowo poczuła, że święta mogą przynieść coś dobrego. Cud. Przestała tylko oglądać się za siebie i z nieśmiałym uśmiechem patrzyła w przyszłość. Myślała nie tylko o tym, że to będą pierwsze święta bez ukochanego dziadka. Wyczekiwała chwili, w której spotka dawno niewidzianych rodziców i przełamie się z nimi opłatkiem, zmówi modlitwę, spożyje posiłek, a później wspólnie pójdą kolędować przed pasterką w parafialnym kościele. Mikołaj miał rację – puste miejsce przy stole będzie symbolizować brak babci i dziadka, ale jednocześnie będzie źródłem pamięci o dobrych chwilach, uśmiechach, drobnych gestach.

Pokrążona w myślach, dotarła pod kamienicę. Ulica Świąteczna – jakże mogłoby być inaczej – była gotowa na święta. Wejścia do poszczególnych klatek kamienicy oświetlono lampkami w kształcie gwiazdek, na dziedzińcu ustawiono sanie wypełnione prezentami. Pojazdu pilnowały renifery. Na środku zaś dumnie prezentowała się…

– Choinka! – szepnęła sama do siebie Agata, widząc przystrojone drzewko. No tak, przecież wczoraj przewodniczący wspólnoty mieszkaniowej pukał do każdego, by zaprosić do zbiorowego ubierania. Widocznie albo się spóźniła, albo chętnych do tworzenia nowej tradycji nie było wielu. Chociaż choinka była już praktycznie gotowa. Nawet lampki się świeciły, rozjaśniając przestrzeń dookoła. Do kompletu brakowało tylko gwiazdy na czubku, którą właśnie zawieszał stojący na drabinie… – Mikołaj? – Stanęła na placach, by lepiej widzieć ukrytą między gałęziami postać.

– Poznałaś po reniferach? – zapytał wnuk sąsiadki, schodząc ostrożnie w dół po szczebelkach.

– No jasne, bo stroju nie masz służbowego.

– Jestem Mikołajem z ulicy Świątecznej, a nie świętym – wyjaśnił, zeskakując na chodnik. – Wesołych Świąt, to już jutro – uśmiechnął się do Agaty.

– Nie mogę się doczekać. – Nie potrafiła ukryć swojej radości. – Jutro o tej porze będziemy z rodzicami jeść kolację i śpiewać kolędy.

– Cieszę się, że przestałaś się zamartwiać, a w Bożym Narodzeniu zobaczyłaś czas światła i nadziei – jego uśmiech był mniej promienny niż bibliotekarki. Agata od razu to wyłapała.

– Ty też potrzebujesz tej nadziei, prawda? – Bogiem a prawdą odkąd dowiedziała się o jego miesięcznym urlopie, chciała go zapytać o przyczyny tak nagłego i długiego zarazem przyjazdu do Polski. – Czy w Niemczech coś się stało? Jeżeli nie chcesz mówić, to nie mów, ale czasem dobrze się wygadać osobie, która nie zna nas zbyt dobrze. Patrzy na sprawę innym okiem i pomaga zobaczyć światło i nadzieję.

Mikołaj złożył drabinę.

– Dasz mi pięć minut? – zapytał poważnie.

***

Zgodziła się poczekać. Wrócił po kilku minutach – z kocem pod pachą i dwoma parującymi kubkami, których zawartość na kilkustopniowym mrozie niemal od razu wystygła. Koc rozłożył na stojącej pod choinką ławce, a przygotowanym napojem okazała się być czekolada.

– Prawda jest taka, że musiałem uciekać – przyznał Mikołaj po chwili ciszy. Agata zanurzyła usta w brązowym napoju i nie przerywała opowieści. – Zostałem oskarżony o coś, czego nie zrobiłem. Chodzi o pracę, długo by opowiadać o szczegółach. Przyjaciele okazali się wrogami, nie miałem nikogo, kto by mnie bronił, choć i tak nie powinienem – prawda leży po mojej stronie i każdy to wie. Jeśli dojdzie do sprawy, szef przegra i to z kretesem. Mści się za błędy własnego syna – westchnął. – Adwokat poradził, bym na razie usunął się w cień, nabrał do sprawy dystansu. Moja matka uważa, że nie mam się czym przejmować, skupia się na nowym związku, więc…

– Została ci babcia?

– Ona nic nie wie.

– Ode mnie się nie dowie.

– Dzięki – pokiwał głową Mikołaj, wpatrując się we wciąż pełen kubek. – Masz rację. Została mi tylko ona. Jest prawdziwa, czuła. Zależy jej na mnie.

– Na pewno widzi, że jest coś nie tak…

– Powiem jej, ale jeszcze nie teraz. Na pewno nie przed wigilią. Chcę, by te pierwsze od lat wspólne święta były dla niej pełne uśmiechu.

***

– Jest taki dzień, drodzy państwo. Żadnych łez, żadnych konfliktów. Dzień miłości, ciepła, światła. To właśnie dziś. Wigilia. Nasza audycja może się zacząć tylko od jednego utworu. „Dzień jeden w roku” zespołu Czer… – Agata w ostatniej chwili wyłączyła radio i znowu zalała się łzami. Tak, dziś był dla niej dzień łez i samotności. Z samego rana zadzwonił telefon. Mama. Odwołano wszystkie loty z Wielkiej Brytanii. Anglia nie pamiętała takiej śnieżycy. Ruch lotniczy był całkowicie sparaliżowany.

Pierwsza wigilia bez dziadka okazała się samotną wigilią. Agata przełknęła gorzkie łzy. Choć przez ostatnie miesiące mieszkała sama, nigdy nie czuła się tak samotna, jak w tej chwili. Przecież wszystko było gotowe – uszka i pierogi z kapustą zrobiła z wyprzedzeniem i zamroziła, piernik czekał od poniedziałku, a sernik wyjęła z piekarnika kilka minut po północy. Dziś razem z mamą miały kroić warzywa na sałatkę. Sama będzie… Nie… Po co miała obierać, kroić, mieszać? Sama przecież tego wszystkiego nie zje! Miała rację. Czuła, gdy zaczął się grudzień, że te święta nie przyniosą niczego dobrego. Że będą źródłem łez i tęsknoty. Pomyliła się tylko w jednym – płakała i tęskniła nie tyle za dziadkiem, co za rodzicami, którzy przecież mieli tu być i dbać o to, by na stole został tylko jeden pusty talerz.

Rozmyślania przerwał jej dzwonek do drzwi. Niedbale przetarła oczy i niechętnie przeszła do przedpokoju. Otworzyła. Na klatce stał Mikołaj z gałązką jemioły.

– Babcia powiedziała, że jak mężczyzna pierwszy wejdzie do… – umilkł, widząc zapłakaną twarz Agaty. – Co się stało?

Nie miała siły tego tłumaczyć. Po prostu znowu wybuchła płaczem.

***

– Lepiej?

– Tak, dziękuję.

Gdy Agata przestała płakać, posadził ją na kanapie i przykrył kocem, a sam zajął się przygotowaniem herbaty. Jemiołę rzucił niedbale na kuchenny blat.

– Kolację oczywiście zjesz u nas, babcia by mi nie wybaczyła, gdybym cię nie zaprosił. – Mikołaj usiadł obok niej. – Zaczynamy o 17:00.

– To nie tak miało być – pociągnęła nosem. – Nie miałam być sama.

– Ale nie będziesz sama! Będzie babcia, będę ja. Z góry będą na nas patrzeć twoi dziadkowie, a rodzice na pewno myślami będą z tobą.

Agata pokiwała głową z grzeczności. Nic nie było w stanie jej przekonać do tego, że puste miejsca zostaną wypełnione.

***

– Proszę.

– Dziękuję.

Agata drżącą dłonią wzięła z talerzyka opłatek. Stała między panią Basią a Mikołajem na środku dużego pokoju. Zerkała na ubraną przez sąsiadów choinkę i walczyła ze sobą, by się nie rozpłakać. Z jednej strony czuła ogromną wdzięczność za zaproszenie, z drugiej wciąż obwiniała w sercu pogodę, linie lotnicze…

– Moje dziecko, nie zamartwiaj się. Wolałabyś, by lecieli w taką pogodę? To by było skrajne niebezpieczeństwo, katastrofa gotowa! A tak przylecą cali i zdrowi jutro lub najdalej pojutrze. Najważniejsze, że mają kogo odwiedzić i ty masz na kogo czekać. – Starsza pani uścisnęła jej dłoń. – Mimo smutku, który wypełnia twoje serce, życzę ci, byś otworzyła się na radość, którą niesie On – zerknęła wymownie na szopkę ustawioną na wigilijnym stole obok świecy Caritasu. Figurki stały nierówno, tuż pod nie podłożono sianko. – Na miłość, którą On jest. Na światło, które wraz z Jego nadejściem wypełniło mrok. Uwierz w cud Bożego Narodzenia i pozwól, by dokonało się w tobie. – Pani Basia ułamała kawałek opłatka.

– Wesołych świąt – powiedziała cicho Agata, dzieląc się również opłatkiem.

– Włączę gaz pod barszczem. – Sąsiadka przeszła do kuchni. Agata i Mikołaj zostali sami w pokoju. Stanęli naprzeciwko siebie, przy choince, z opłatkami w dłoni.

– Pamiętaj, że to miejsce – chłopak wymownie spojrzał na dodatkowe nakrycie – będzie puste tylko do momentu zakończenia śnieżycy. Oni tu będą, przytulą cię.

– Dziękuję.

– I uśmiechnij się, proszę. Nie jesteś sama.

– Wiem…

– Twój czas oczekiwania jeszcze trwa, ale proszę, weź głęboki oddech, bo ta noc zdarza się raz do roku. Nie możesz przegapić swojego cudu. Oni naprawdę przylecą, kto wie, może już są w drodze, sama mówiłaś, że nie zamierzają ruszać się z lotniska.

– Masz rację, po prostu…

– Każdy z nas czasem czuje się samotny, ale ty nie zostałaś sama. Masz moją babcię i swojego prywatnego świątecznego Mikołaja – uśmiechnął się. Nie mogła tego nie odwzajemnić. – Co więcej, prywatny Mikołaj zostaje na dłużej, nie wracam po Nowym Roku do Niemiec, przynajmniej nie tak od razu. Okazało się, że matka wszystko powiedziała babci i razem stwierdziły, że nie ma sensu, żebym jechał przed wyjaśnieniem tego wszystkiego.

– Czyli wiedziała od początku?

– Miłość zawsze wie, kiedy drugie serce potrzebuje przytulenia. Życzę ci, by nigdy nie zabrakło w twoim życiu kogoś, kto cię przytuli. Słowem, uśmiechem czy gestem. I by światło w twoim sercu nigdy nie zgasło. Nawet w śnieżną noc. Ta noc jest przede wszystkim cicha. I święta. I na tym się skup. – Przełamali się opłatkiem.

– Dziękuję ci za wszystko. – Agata pocałowała sąsiada w policzek. – A ja tobie życzę, żeby wszystko, co złe, wypełniło dobro i byś już nie musiał uciekać.

– Mam nadzieję, że się spełni – uśmiechnął się.

– Barszcz zaraz będzie gotowy! – Do pokoju wróciła pani Basia. – Siadajcie, dzieci!

***

Ten wieczór nie mógł mieć innego finału. We troje zajęli miejsca na drewnianej ławce w głównej nawie. Agata z zachwytem przyglądała się choinkom ustawionym po obu stronach głównej nawy i z uśmiechem spoglądała na szopkę. Nad żłóbkiem z figurą Pana Jezusa intensywnie świeciła gwiazda. Jasno pokazywała drogę, nie tylko pasterzom czy mędrcom ze wschodu. Wlewała i w jej serce światło. Nadzieję. Kolacja upłynęła w bardzo miłej atmosferze. Po smutku, który towarzyszył życzeniom, przyszedł śmiech, wspomnienia i anegdoty. Nie było czasu na łzy. Był czas na obecność. Na uśmiech, na oczy, w których radość przeplatała się z odbitym płomieniem świecy. Było dobre jedzenie, byli dobrzy ludzie. Agata nie była sama. Tego wigilijnego wieczoru na własnej skórze się przekonała, że prawdziwych sąsiadów poznaje się w śnieżnej biedzie. Przecież to sam Mikołaj zapukał do jej drzwi, by spełnić świąteczne marzenia. Śniła o rodzinnej wigilii. I taką dostała, choć z ludźmi, którzy towarzyszyli jej przy stole, nie była spokrewniona.

Cicha noc

Święta noc

Organista zaintonował kolędę. Przez rękawiczki poczuła, jak jej dłoń dotyka dłoń Mikołaja. Mężczyzna tak jak ona patrzył na gwiazdę. Wyglądał światła. Nie wiedziała, że przez dłuższą chwilę patrzył na nią, na jej zamyśloną twarz. I ona też stała się dla niego źródłem światła. Pozostawało mieć nadzieję, że jemioła nie zwiędnie na blacie przy ulicy Świątecznej, zanim wypełni swoją świąteczną misję…

Koniec…

Część 1.

„Mikołaj z ulicy Świątecznej” – część 1.

Read More
Mikołaj z ulicy Świątecznej - okładka

Agata pomyślała, że to ogromna ironia losu mieszkać przy ulicy Świątecznej, w ogóle nie wyglądając tegorocznego Bożego Narodzenia. Wiedziała, że to święta miłości, cudów, nadziei. Narodzenia nowego. Czas światłości. Kochała Święta, uwielbiała celebrować przygotowania, następnie wigilijny wieczór, pierwszy i drugi dzień Świąt… Jednak ten grudzień był inny. Przesycony tęsknotą i samotnym oczekiwaniem.

To miały być pierwsze święta bez dziadka Władka, który odszedł na początku stycznia. Pierwsze święta bez najważniejszego mężczyzny w jej życiu. Nauczyciela, wychowawcy, przyjaciela. To dzięki niemu mogła zostać w Polsce, kiedy na kilka tygodni przed jej egzaminami gimnazjalnymi rodzice podjęli decyzję o przeprowadzce do Wielkiej Brytanii. Dziadek postanowił zająć się wnuczką i pozwolić jej dokończyć edukację w Polsce. Takie rozwiązanie odpowiadało Agacie. Tu miała koleżanki, szkołę, a jej znajomość języka angielskiego pozostawiała wiele do życzenia… Do rodziców miała dołączyć po maturze. Studia jednak rozpoczęła w Polsce. W Londynie nie czuła się dobrze. Mama i tata – wręcz przeciwnie. Rozkwitli w Anglii i realizowali się w pracy. Wiedzieli, że córka ma w ojczyźnie najlepszą opiekę i niczego jej nie brakuje. Nie namawiali, nie naciskali.

Niemal cały grudzień Agata miała spędzić sama. Rodzicom udało się dostać bilety lotnicze dopiero na wigilijny poranek. Ozdabianie domu, pieczenie pierników – jej jedynym towarzystwem w tym roku miały być tylko wspomnienia. Nic dziwnego, że klimat świąteczny w ogóle się jej nie udzielał. Grudzień krzyczał zza każdego rogu, nawet w pobliżu cmentarza, który odwiedzała każdego dnia. Znicze na okolicznych stoiskach miały kształt choinek, bombek, gdzieś mignęła jej lampka z głową Mikołaja… Pojutrze, 5 grudnia, włodarze miasteczka uroczyście zapowiedzieli uruchomienie świątecznych iluminacji – prace na rynku szły pełną parą. Nawet tu, przy ruchliwej ulicy, Agata zauważyła ekipę montującą ozdoby przy latarni. Do kompletu grudniowego klimatu brakowało tylko śniegu. Pogoda, jakby na przekór, pozostawała jesienna. Deszcz lał się z nieba z niewielkimi przerwami. Dorośli żartowali, że Mikołaj przyjedzie do dzieci na letnich oponach, bo przecież renifery nie potrafią pływać w kałużach… Kałużach, które potrafiły boleśnie atakować. Agata właśnie tego doświadczała. Zamyślona nie zauważyła, że z dużą prędkością mija ją czerwony, elegancki mercedes. W rezultacie zawartość kałuży znalazła się na jej zielonym płaszczu.

– Cholera jasna! – zaklęła.

– Nic się pani nie stało? – Auto gwałtowanie zahamowało i zza kierownicy wysiadł mężczyzna. – Wszystko ok? – podszedł do Agaty. – Pokryję koszty pralni.

– Nie trzeba – żachnęła się. – Uważaj, jak jeździsz, możesz kogoś zabić! – Nie patrzyła na niego, lecz chusteczką higieniczną ścierała plamy z płaszcza.

– Zostawiam wizytówkę, gdyby pralnia była jednak potrzebna… – Rajdowiec podał Agacie kartonik. – Proszę wybaczyć, że nie proponuję przeprosinowej kawy, ale ogromnie się spieszę! – Chwilę później wyłączył światła awaryjne i ruszył w dalszą drogę.

– Pani się nie martwi – przechodzący obok kilkulatek uśmiechnął się szeroko. – Mikołaj na pewno przyniesie mu rózgę! – Pocieszył kobietę i ciągnięty przez matkę, dogonił jej kroku.

– Oby – mruknęła Agata, jęcząc w duchu. Cóż, przed pracą w miejskiej bibliotece, czekała ją niezaplanowana wizyta w domu. Miała nadzieję, że obędzie się bez wizyty w pralni. Nie zamierzała się przecież wysługiwać swoim kałużowym oprawcą, a wizytówkę schowaną do kieszeni, wyrzucić przy pierwszym lepszym koszu…

* * *

Sobotni poranek zaczęła dość wcześnie. Odwiedziła pobliską piekarnię i uzupełniła zapasy w lodówce. Włączyła pralkę i wytarła kurz z półek. Kilka minut po dwunastej chowała do rozsuwanej szafy z lustrami odkurzacz. Zawsze sprzątała w soboty. Sobota – dzień mopa, żartowały z babcią. Teraz, gdy mieszkała sama, porządki szły zdecydowanie szybciej. Kiedy podłoga wyschła, Agata usiadła w ulubionym musztardowym fotelu z kubkiem kawy w dłoni. Na stoliku obok fotela czekały kruche ciastka kupione w ulubionej piekarni. Oczywiście w kształcie choinek i reniferów. Kiedy się zorientowała , do którego ze szklanych pojemników sięgnęła pani Zofia, było za późno na protesty. Z drugiej strony co ją dziwiło? Przecież Mikołaj, oprócz grzecznych dzieci i dorosłych, powinien zastać w domach szklankę mleka i talerzyk ciastek. Sobota przed mikołajkowym poniedziałkiem była więc idealnym momentem na uzupełnienie zapasów.

Na popołudnie miała plany. Zawsze 4 grudnia odwiedzała sąsiadkę z naprzeciwka. Kiedyś z babcią i dziadkiem, później z samym dziadkiem. W tym roku po raz pierwszy imieninowe życzenia miała złożyć sama. Czuła, że pojawi się wzruszenie, to nieznośne ukłucie w sercu. Ale wiedziała też, że musi, musi dotrzymać tradycji. Prezent miała gotowy od dawna – mama jeszcze w listopadzie przysłała przepiękną apaszkę w róże kupioną w luksusowym butiku. To były ulubione kwiaty pani Basi.

Po śmierci dziadka relacje Agaty z sąsiadką się zacieśniły . Często odwiedzała starszą panią. Robiła jej zakupy, wyręczała w części domowych obowiązków. A czasem po prostu towarzyszyła. Siedziała na wysłużonej, pamiętającej miniony ustrój wersalce, piła herbatę i zajadała się słodkościami. W miasteczku pani Basia była zupełnie sama. Jej córka z wnukiem mieszkali na stałe w Niemczech. Dziadkowie żartowali, że mieszkają na piętrze europejskich emigrantów… Najpierw Iza i Mikołaj, potem rodzice Agaty – wyjechali w poszukiwaniu lepszego świata. Agata musiała przyznać, że nie pamiętała, kiedy ostatni raz Mikołaj odwiedził babcię. To chyba było z dziesięć lat temu, w wakacje po jej maturze…? Cóż, widocznie kariera pochłonęła go do reszty. Babcia była z niego ogromnie dumna i również ogromnie mocno za nim tęskniła.

Punktualnie o piętnastej zadzwoniła do drzwi po drugiej stronie klatki schodowej. Pani Basia otworzyła niemal od razu, jakby czekała na sygnał. Elegancko ubrana – w odświętną spódnicę, białą koszulę i sznur pereł, powitała ją z szerokim uśmiechem.

– Witaj, moje dziecko! – Zawsze tak się zwracała do wnuczki sąsiadów. – Cieszę się, że jesteś!

– Dzień dobry! Wszystkiego najlepszego z okazji imienin! – Agata wręczyła torebkę z upominkiem. – Dużo zdrowia, uśmiechu i spełnienia marzeń!

– Najskrytsze się spełniło, zobacz, kto przyjechał! – Solenizantka niemal wbiegła do salonu. Za stołem siedział… kałużowy sprawca! – Pamiętasz mojego wnuczka Mikołaja?

Agata musiała przyznać, że pamiętała, ale nie w takim wydaniu. W jej wspomnieniach Mikołaj był wysokim, ale i jednocześnie puszystym chłopakiem z niesforną grzywką i trądzikiem, który nie odpuścił nawet w liceum. Nie przywiązywał wagi do stroju – chodził w bluzach z kapturem i dżinsach, a duże, w mniemaniu Agaty za duże, okulary często zjeżdżały mu z nosa. Dzisiaj stał przed nią wciąż wysoki, ale szczupły mężczyzna. Pod granatowym golfem widziała wyraźnie rysujące się mięśnie. Po trądziku nie było śladu. Agata musiała przyznać, że dwudniowy ciemny zarost zdecydowanie lepiej pasował do jego policzków niż krostki. Zniknęła też grzywka – fryzura była starannie przycięta. Niebieskie oczy, już nie zza okularów, a prawdopodobnie zza soczewek, śmiały się do dawno niewidzianej babci.

– Pamiętasz mnie? Nie chodzi mi o wczorajszy poranek oczywiście – wyciągnął w jej kierunku dłoń.

– Wczorajszy poranek? – pani Basia czujnie zmrużyła oczy.

– Tak, spotkaliśmy się przelotnie – pospieszył z wyjaśnieniem Mikołaj.

– Inaczej cię zapamiętałam – przyznała Agata, ściskając dłoń.

– A ja ciebie dokładnie tak samo. – Rzeczywiście, w przeciwieństwie do niego niewiele się zmieniła. Duże zielone oczy, piegi i rude kręcone włosy od najmłodszych lat były jej znakiem rozpoznawczym. – Mam nadzieję, że kurtkę udało się uratować?

– Tak… Chyba tak. W każdym razie, pralnia nie będzie potrzebna. – Tak jak i wizytówka, dodała w myśli, uświadamiając sobie, że wbrew planowi wcale jej nie wyrzuciła. Po powrocie do domu i nastawieniu pralki, wyjęła ją na półkę wraz z opakowaniem chusteczek i rękawiczkami.

– To wy sobie tutaj wyjaśniajcie, ja nastawię wodę na kawę! – Pani Basia zniknęła w drzwiach do kuchni.

– Babcia wspomniała, że twój dziadek zmarł na początku roku, bardzo mi przykro. – Usiedli obok siebie na wersalce. Wcześniej nakryty stół uginał się pod pysznościami przygotowanymi przez gospodynię. Kilka rodzajów ciast i ciasteczek, sałatka jarzynowa, śledzie, półmisek z wędlinami – Agata mogła być pewna, że nie wróci głodna do domu.

– Dziękuję.

– Nie myślałaś o tym, żeby wyjechać do rodziców?

– Nie, dlaczego? – Wzruszyła ramionami nieco zirytowana. – Tutaj mam pracę, znajomych. Tam musiałabym zaczynać wszystko od nowa. Na szczęście jestem już dorosła i nie muszę mieć opiekunów.

– Wybacz, nie chciałem cię urazić…

– Spoko. A ty na długo przyjechałeś?

– Wraca dopiero w Nowy Rok! – oznajmiła uradowana pani Basia, wchodząc do pokoju. – Wybiera zaległy urlop.

Miesięczny zaległy urlop? W niemieckiej korporacji? Agata miała nadzieję, że zdziwienie nie maluje się na jej twarzy. Nie chciała psuć radości pani Basi. Nie dzisiaj. Zresztą, czy to była jej sprawa?

* * *

– Nie mamy Mikołaja!

– Słucham?

– Nie mamy Mikołaja!

Nie takiej nowiny spodziewała się Agata po przekroczeniu progu biblioteki w poniedziałkowy poranek. 6 grudnia. Ulubiony dzień w roku wszystkich dzieciaków. W tym roku – z jej inicjatywy – w samo południe brodaty święty miał obdarować przedszkolaków i uczniów pierwszych klas szkoły podstawowej książkowymi prezentami. Dyrektor początkowo kręciła nosem, ostatecznie uległa. Wszystko było przygotowane na ostatni guzik – paczki dla maluchów, ozdoby, strój dla Mikołaja. Wszystko, oprócz najważniejszego.

– Co się stało z Jackiem?

– Wstał z gorączką ponad 38 stopni. Nie ma mowy, żeby w takim stanie zbliżył się do dzieciaków. – Zuza, druga bibliotekarka, wiedziała, ile nerwów i godzin pracy kosztowały Agatę przygotowania do mikołajkowego spotkania. – Pan Mietek – miała na myśli konserwatora w budynku – jest za niski do tego stroju.

– Gdzie my znajdziemy Mikołaja o wzroście metr dziewięćdziesiąt? – jęknęła Agata, ściągając czapkę z rudych pukli.

– Ja nie znam nikogo… – Zuza pogładziła ją pokrzepiająco po ramieniu. – A może powiemy dzieciom, że renifery się rozchorowały i Mikołaj nie miał jak dojechać?

– Szybciej będzie, jak od razu złożę wypowiedzenie – mruknęła Agata.

– To co proponujesz? Czas leci.

– Witajcie, dziewczynki, czy już otwarte? – W drzwiach biblioteki stanęła pani Basia. Miała przy sobie charakterystyczną płócienną torbę z napisem: „Zaczytana babcia”. Raz w tygodniu uzupełniała lekturowe zapasy, przy okazji wymieniając się z bibliotekarkami opiniami o przeczytanych tytułach. – Coś się stało? – zapytała troskliwie, widząc niemrawe miny Agaty i Zuzy.

– Tak. Mikołaj nawalił – jęknęła Agata, opadając na krzesło.

– Mój Mikołaj?

– Nie, pani Basiu, święty… Miał przyjść do dzieciaków i się rozchorował…

– A Mieciu?

– Za niski…

– Ile wzrostu ma mieć ten wasz Mikołaj?

– Z metr dziewięćdziesiąt – mruknęła Zuza, wyjmując z torby czytelniczki woluminy.

* * *

– Dziękuję.

– Nie ma za co, cieszę się, że mogę pomóc. – Agata miała wrażenie, że Mikołaj mówi szczerze.

Teraz już święty Mikołaj. Agata pomogła mu ułożyć brodę. Czerwony strój leżał jak ulał, pozostało dopracować szczegóły.

– To moje zawodowe być albo nie być.

– Aż tak?

– Moja dyrektor bywa… trudna – szepnęła.

– Rozumiem – odpowiedział równie cicho. – Ale mam wrażenie, że mimo dobrego finału całej tej sytuacji nie jesteś zbyt radosna. Dostałaś rózgę?

– Nic nie dostałam – mruknęła. – Poza tym w tym roku kompletnie nie czuję świąt.

– Pierwsze Boże Narodzenie bez dziadka? – Mikołaj wstał z krzesła, by bibliotekarka mogła przyjrzeć mu się w pełnym „umundurowaniu”.

– Pierwsze przepełnione aż taką tęsknotą…

– Dziadek na pewno będzie przy tobie, ale cię rozumiem. Dla mnie Boże Narodzenie niemal od zawsze było świętami tęsknoty. Zwłaszcza wigilia i puste miejsce przy stole. Dla mnie to symbol nie tylko pamięci o tych, którzy faktycznie mogą zapukać do drzwi, ale także tych, którzy nigdy do tych drzwi nie zapukają, choćbyśmy na kolanach błagali Pana Boga. Tęsknoty za dobrymi chwilami z tymi ludźmi. Za czyimś głosem, dotykiem, spojrzeniem. – Mikołaj wpatrywał się w widoczną zza regałów grupkę dzieci, ale Agata doskonale wiedziała, że myślami jest kompletnie gdzie indziej. – Dla mnie te święta będą wyjątkowe. Mama z nowym facetem leci pod palmy, więc zostanę z babcią. Pierwszy raz od podstawówki. Cieszę się prawie tak samo jak oni – kiwnął głową w stronę kilkulatków. – Oni cieszą się z prezentu w postaci książki i spotkania Mikołaja, ja cieszę się z prezentu, jakim jest spotkanie człowieka, którego kocham najbardziej na świecie. – Założył na głowę czapkę. – Zaczynamy? – spojrzał na Agatę.

Dziewczyna pokiwała głową. Nie była w stanie wydusić ani słowa.

* * *

Mikołaj nie od razu zrzucił biblioteczny strój. W czerwonym komplecie udał się do mieszkania babci, by wręczyć jej podarunek. Pani Basia śmiała się do łez, widząc przebranego wnuka.

– Gdyby nie pani, toby się nie udało. Dziękuję! – Agata uściskała sąsiadkę.

– To naprawdę drobiazg.

– Potwierdzam. Nigdy nie miałem głównej roli w szkolnych przedstawieniach, warto było czekać. – Mikołaj zdjął brodę. – Ale podziwiam Czerwonego, musi być mu cholernie gorąco w kominie w tych ciuchach.

– Przebieraj się i ruszamy z produkcją. – Pani Basia klasnęła w dłonie. – Zostaniesz z nami, Agatko? Musisz!

– Co będziecie produkować?

– Pierniczki!

– Foremkę w kształcie Mikołaja oczywiście rezerwuję dla siebie. – Wnuk pani Basi pozbył się sztucznego brzucha i coraz bardziej przypominał siebie.

– Nie chcę przeszkadzać. – Agata czuła, że jego tęsknota była związana w dużej mierze z babcią. Chciała, by jak najlepiej wykorzystali dany im czas.

– Moje dziecko, będzie nam o wiele przyjemniej! Skocz do mieszkania się przebrać i weź fartuszek, a ja wyjmę ciasto z lodówki. Zagniotłam wcześniej, żeby lepiej się rozwałkowało.

– W takim razie jestem za chwilę. – Jak na skrzydłach pobiegła do siebie. Może ten grudzień wcale nie miał być taki zły, a najlepszy prezent krył się właśnie w drugim człowieku? Może świątecznymi melodiami, które omijała uparcie od kilku tygodni w rozgłośniach radiowych i na playlistach w popularnym serwisie, miały być w tym roku głosy sąsiadki i jej wnuka, przeplatane kuchennym zamieszaniem? Otwierając drzwi od mieszkania, z wdzięcznością spojrzała w górę. Mikołaj miał rację. Dziadek towarzyszył jej w odliczaniu do wigilijnej kolacji. Nie miała pojęcia, że wraz z Głównym Bohaterem nadchodzących świąt doskonale zaplanował ich przebieg. Zadbał o małe i duże cuda, które miały przepełnić jej serce światłością.

Koniec części 1.

Część 2.