„Szczęście za horyzontem” – Krystyna Mirek (#MamaDropsaCzyta)

Read More
 

 Krystyna Mirek, Szczęście za horyzontem, Wydawnictwo Edipresse 2018.

 
Spalone mosty to najlepszy w życiu start.
Za horyzontem wielka korona gór…
 
Uwielbiamy rodzinnie piosenki Budki Suflera, towarzyszą nam we wspólnej drodze przez życie już 34. rok a nawet dłużej. Wers piosenki zamieszczony w opisie sprawił, że niecierpliwie czekałam na książkę, aby przekonać się, czy czasem spalone mosty to najlepszy początek… Jak zawsze każda nowa książka Krystyny Mirek bardzo mnie cieszy.
 
Główni bohaterowie Justyna i Janek pochodzą z dwóch światów. Justyna żyła w luksusach, miała świetną pracę, towarzystwo, pasje, marzenia, ulubione rozrywki. Była szczęśliwa, miała partnera Sławka, z którym wynajmowali apartament. Niczego im nie brakowało. Czekali na narodziny bliźniąt. Właściwie to ona pragnęła dziecka. I nagle, w ułamku sekundy zawalił się jej świat. Justyna wracała do domu ze spotkania z koleżankami. Jechała szybko, cała w skowronkach po udanej imprezie, na której wypiła dwie lampki wina, by zapomnieć o znoszonej z ogromnym trudem ciąży. Doszło do tragedii, a ogromne poczucie winy rozrywało serce zrozpaczonej kobiety. Wpadła w depresję, zobojętniała dla świata, Sławek się wyprowadził, bo miał dość. Postanowił zacząć nowe życie. Justyna chciała wyjechać, odwiedzić po 10 latach babcię, opowiedzieć jej o wszystkim. Była skłócona z rodzicami, zawsze najlepiej się dogadywała z babcią. Uważała mamę za zimną kobietę pozbawioną uczuć marzeń, pasji, ambicji. Jak można się cieszyć z siedzenia w domu, gotowania, sprzątania, prania? To zbyt monotonne dla Justyny. Wyprowadziła się więc z Warszawy. Dobrze, ze jesteś – powitała ją babcia. Wysłuchała zrozpaczonej wnuczki, ale cuda to nie jej działka. Poradziła, że poczucie winy może zmniejszyć tylko zadośćuczynienie – pokuta, kara, która komuś przyniesie coś wartościowego, wielkie dobro. Wybór padł na rodzinę – zaniedbanego mężczyznę z trojgiem biednych dzieci, którą przypadkiem spotkała po drodze w sklepie. Należało ją tylko odnaleźć.
 
Janek Małecki po śmierci żony sam zajmował się wychowaniem trojga dzieci. Nie zawsze mu to wychodziło, ponieważ od rana do nocy pracował. Mimo to znajdował się w niezwykle trudnej sytuacji finansowej, większość pensji pochłaniały  długi z przeszłości. Stąd też w biednym domu często gościł głód. Rodzina żyła bardzo skromnie. Dzieci sprawiały wrażenie bardzo zaniedbanych. Same sobą się opiekowały. Najstarszy Wiktor miał za dużo obowiązków domowych, często zaniedbywał szkołę. Wieczorem padał na twarz zmęczony. Bardzo chciał, by ktoś im pomógł. By zdarzył się cud. Sam przecież był dzieckiem. Babcia niechętnie im pomagała. Zresztą dzieci nie czuły się z nią bezpieczne. Tę rodzinę w sklepie spotkała Justyna. Los sam postawił na jej drodze rozwiązanie, zdobyła wiec adres od ekspedientki i postanowiła być przez dwa lata służącą, pokorną, pracowitą, wyrozumiałą i serdeczną. Każda z tych cech kojarzyła się jej z najgorszymi aspektami codzienności. Z kurami domowymi, straconym życiem i przegraną. Rodzina ta była dla niej tylko pokutą, lekiem, aby zagłuszyć skowyt duszy, nieugaszoną tęsknotę. Udało się jej dzięki dzieciom przekonać Janka, aby zgodził się na jej pomoc w opiece nad dziećmi i prowadzeniu domu. Najmłodszy Leoś był chory i szczególnie potrzebował kogoś. I odtąd każdy dzień Justyny wypełniony był ciężką, fizyczną pracą związaną z zaprowadzeniem ładu w domu, nakarmieniem dzieci, zajęciem się nimi w bardzo trudnych warunkach. Jedynym bonusem były dla niej piękne wschody i zachody słońca i zapierająca dech w piersiach panorama rozciągająca się wokół domu. Góry mieniły się najpiękniejszymi kolorami jesieni. W trudnych momentach sięgała wzrokiem za horyzont, bowiem znalazła się po jego drugiej stronie. A nie było to łatwe. Znalazła też ulubione miejsce w zapuszczonym ogrodzie – kamienną ławeczkę, skąd mogła patrzeć na góry. Z czasem poczuła, że to miejsce ją pociągało. Zaczęła marzyć o pięknym owocowym sadzie, w którym drzewa będą rosnąć i owocować zgodnie ze swoją naturą.  Justyna i Janek spotkali się w momencie, w którym każde z nich sięgnęło dna i nie wiedziało, jak się od niego odbić. Czy to tylko przypadek sprawił, że się spotkali? Z czasem ten najgorszy ojciec świata z okropną i odpychającą miną potrafi odczuwać i mówić o swoich marzeniach. To kłopoty, zmartwienia go przytłaczały. Dzięki Justynie nie stracił dzieci, ale bał się, że któregoś dnia ona odejdzie. Dzieliło ich wszystko, pochodzili z innych światów. A zderzenie tych odmiennych światów sprawiło, że  ich życie na zawsze się odmieniło. Dla Justyny do niedawna szczęściem było błogie lenistwo na egzotycznej plaży, zawodowe wyzwania, rozwój osobisty. A teraz ta ławeczka kamienna zarośnięta chwastami to dla niej najlepsza terapia, czuła satysfakcję ze spełnionej pracy i w jej sercu pojawiło się uczucie, że znajduje się we właściwym miejscu. Szczęście wśród chwastów!             
 
Czuła się bardzo dobrze. Dzięki niej rodzina Janka najtrudniejsze chwile miała już za sobą. Za rodzeństwem ciągnęła się zła opinia, bo dzieci chodziły do szkoły zaniedbane, nieprzygotowane, najstarszy syn Wiktor z trudem uzyskiwał promocję do następnej klasy, córka Emilka miała kłopoty z nauką, ojciec rzadko pojawiał się na wywiadówkach, czteroletni Leoś nie lubił przedszkola, był chorowity. Wiele zmieniły rozmowy z Jankiem, który w pełni był świadom swojej biedy – głodnych, brudnych, zaniedbanych dzieci, mających ogromne problemy z nauką. Nie mógł rzucić pracy. Był wykończony, poddał się. A gdyby jeszcze stracił dzieci, już nigdy by się nie odbił od dna. Rozmowa z Justyną go oczyściła, zmieniła. Okazał się wrażliwym, kochającym i mądrym życiowo mężczyzną, mimo że cierpiał z miłości do dzieci. Podczas tych wspólnych rozmów można było dostrzec między bohaterami podobieństwo dusz.
 
Wieczór był piękny. Ostatnie tchnienie ciepłej jesieni. pachniały zioła. Księżyc jasno oświetlał łagodne zbocza gór. Natura robiła wszystko, co w jej mocy, by dwoje młodych ludzi poczuło naturalny instynkt, który nakazuje łączyć się, kochać, czasem nawet nie znosić nawzajem, ale być razem. ta magia wciąż działała całkiem sprawnie.
 
Justynę cieszyła pełna zadań matczyna rzeczywistość, odzyskała równowagę psychiczną, pojawiły się nawet motyle w brzuchu. Czy to właśnie była miłość? Janek był pełen podziwu dla Justyny, widząc uśmiechnięte i szczęśliwe dzieci. a one odpłacały jej wdzięcznością.  To, że nie krytykowała go, nie oceniała, potrafiła wysłuchać, dać szansę , sprawiło, że i on odważył się zmienić pracę. Postanowił przestać żyć byle jak, bo czasem spalone mosty to najlepszy w życiu start, jak w piosence jego ulubionej Budki Suflera. Czy udało mu się znaleźć nową pracę? Kto pojawił się we wsi, by zburzyć spokój Justyny? czy spełnią się marzenia Justyny? Czy w  domu Janka pojawi się wreszcie to obiecywane tyle razy szczęście ?
 
Życie jest niczym górska rzeka. Potrafi się toczyć leniwie i przewidywalnie, łagodnie błyskając w słońcu gładką powierzchnią wody, ale  umie też nieźle przyspieszyć z powodu gwałtownych opadów i tworzyć głębokie wiry, o jakie nikt jej nie podejrzewał. Podobnie jest z codziennością. Czasem w ciągu kilku dni dzieje się więcej niż przez lata. (…) Cisza górskiej okolicy sprzyjała refleksji…
 
Oto garść moich refleksji po lekturze. To istotnie niezwykła historia, w której Pisarka pokazuje, jak bardzo można się pomylić, sądząc po pozorach. Warto też marzyć, aby nasze życie nabrało blasku. Należy też odważnie ruszyć za horyzont, wytężyć wzrok, by dostrzec to, czego nam najbardziej brakuje. W związku ważna jest rozmowa. Nie należy oceniać, krytykować, ale słuchać i dawać szansę.   Akceptacja i zrozumienie dodaje każdej ze stron skrzydeł. I nad tym muszę popracować! Są takie chwile, że nie można odpuścić, ale trzeba reagować błyskawicznie i mądrze. Krystyna Mirek nie ocenia bohaterów, przedstawia ich trudny los, zmuszając nas do refleksji, przeżywania feerii uczuć i emocji. A lekki styl mimo trudnego problemu sprawia, że powieść się pochłania. Człowieka może zrozumieć tylko drugi człowiek – to ważne przesłanie.
 
Ratujmy, co się da
Obróćmy jeszcze raz
Kalejdoskop