Marcin Ciszewski, Ostatni list, Wydawnictwo Pascal, 2021.
#MamaDropsaCzyta
W czerwcu miała miejsce premiera najnowszej powieści obyczajowej „Ostatni list” Marcina Ciszewskiego, mistrza literackiej sensacji, autora powieści historycznych i wojennych. Książka jest niejako powrotem Autora do dawnej namiętności w przeszłości, do muzyki rockowej, którą grał, komponował, miał swój zespół, wydał dwie płyty długogrające. Pracował również jako dziennikarz muzyczny. Potem drogi z muzyką się rozeszły. Czy ta książka jest faktycznie powrotem do przeszłości, czy też raczej fantazją na temat: Co by było, gdybym grał i odniósłbym sukces jak Jan Berger, główny bohater? Gdyby nie pandemia, nie byłoby tej powieści, ponieważ Autor pracował nad scenariuszem filmowym. Audioteka nagrała serial audio. Równolegle powstała powieść, której fabuła jest znacznie obszerniejsza od słuchowiska…
Dawno nie czytałam powieści obyczajowej napisanej przez mężczyznę i o dojrzałym mężczyźnie. Byłam jej bardzo ciekawa zwłaszcza strony emocjonalnej. Bardzo się cieszę, że Autor, dzięki stosowanemu „płodozmianowi literackiemu” napisał też powieść obyczajową, mój ulubiony gatunek. „Ostatni list” to opowieść o muzyku Janie Bergerze, który nauczył się grać na gitarze, założył zespół rockowy Kathmandu, zawsze w tym samym składzie, napisał kilka hitów, które nuciła cała Polska. Berger był mózgiem i liderem zespołu – grał, śpiewał, komponował muzykę i pisał teksty. Koncerty, kobiety, sława i chwała. I nagle poczuł się wypalony, znużony, sfrustrowany. Przyszedł marazm, brak motywacji. Doszły problemy z menadżerem Walczakiem, postacią dość specyficzną. Miał wszystkiego dosyć. Po trzydziestu latach wypełnionych sukcesami kariery zapragnął zmiany, czegoś nowego. Gdy został wyrzucony z zespołu, poczuł się naprawdę wolnym człowiekiem. Autor świetnie oddał jego emocje, uczucia w zmaganiu się ze sobą, poszukiwania nowej drogi w domowym studiu. Postanowił założyć nowy zespół. Czytelnik miał możliwość uczestniczenia w przesłuchaniach muzyków a następnie prób do nowego projektu, poznając, co tak naprawdę gra w duszy Janka Bergera. Jeśli ktoś słyszy muzykę w głowie i w sercu, zagra ją na czymkolwiek. Tylko od człowieka w efekcie zależy, czy wyda na świat dzieło, którego będą słuchały miliony, czy nikogo nie będą obchodziły stworzone przez niego dźwięki. Obojętnie z czego wydobyte.
W życiu prywatnym Berger miał też wiele do zrobienia. Przede wszystkim naprawić niełatwe relacje z córką Zosią, wziętym adwokatem, po prostu pogadać z nią jak ojciec z córką. Zostawił jej matkę przed laty, nie miał czasu da rodziny – wieczny chłopiec i nieodpowiedzialny facet. Pojawiły się też problemy z pewną Julianną. Naprzeciwko mieszkała atrakcyjna sąsiadka Joanna, która się właśnie rozwodziła z mężem. To Asia, kliniczny psychiatra, motywuje Janka do działania, do podjęcia radykalnych decyzji życiowych. Musi jednak zacząć od uporządkowania bałaganu w swoim życiu, a wtedy przyjdzie wena, nowe pomysły na muzykę i teksty. Sukces składa się tez z drobnych, niepozornych kamyczków.
Marcin Ciszewski wykreował w powieści bardzo ciekawe postacie kobiece; Zosia, Julianna, Majka – wokalistka z dawnego zespołu i Ania, nowa wokalistka, która mnie rozczuliła swoją prostolinijnością, skromnością. Ona po prostu czuła całą sobą muzykę, zachwyciła wokalizą i grą na fideli – „takie niby skrzypce stare”. To dzięki fideli Janek Berger „wyszedł deszczowej nocy prosto w blask słońca”. Postanowił pokazać Anię, czyli diament światu. Poruszyły moje serce dialogi Janka z Anią. Muzyk rozbudził w dziewczynie nadzieję i wiarę w swoje możliwości i odwrotnie. To dzięki Ani pojawiła się w Janku odpowiedzialność – do tej pory nieznana cecha, której mu w życiu prywatnym brakowało. Wszyscy bohaterowie są prawdziwi, tacy z krwi i kości, mają wady i zalety. Są pozytywni i negatywni.
Niewątpliwie bohaterką powieści jest muzyka. Zachwycił mnie i dostarczył wspaniałych wrażeń, emocji styl i język wątku muzycznego. Przesłuchania nowych muzyków, opis komponowania muzyki przez Bergera, nadanie jej struktury suity, którą zatytułował Apogeum, następnie koncert w teatrze To się słyszało, było porywające. Autor świetnie oddał za pomocą słów muzykę, nastrój, przemianę w duszy muzyka. […] zabrzmiał, grany przez Anię, temat. Ludzie zaczęli rozumieć, że to, co do tej pory usłyszeli, było tylko, jakkolwiek atrakcyjnym i barwnym, swego rodzaju wstępem, zapowiedzią rzeczy prawdziwie wielkich. Tęskne, nieco tajemnicze dźwięki dawno zapomnianego instrumentu wygrywające atrakcyjną melodię nadały muzyce nowego kontekstu, otworzyły przed słuchaczami kolejne drzwi wyobraźni, zaprosiły do frapującej podróży w nieznane. Czy tak licznie zgromadzona publiczność na koncercie zaakceptuje zmianę i pokocha inne dźwięki, inne emocje, inną estetykę i przekaz? Czy nowe brzmienie kompozytora i zespołu to jedyna niespodzianka muzyczna w teatrze? Ile wymiarów ma dla bohatera i czytelnika tytułowy ostatni list…?
Jedno ciało, jedna dusza, to my
Jedną myślą zespoleni, to my
W pięknych ramach, pozłacanych, razem
Zawsze będziemy tam
Z całego serca polecam Wam tę niezwykłą powieść obyczajową z wątkiem muzycznym o tym, że nigdy nie jest za późno na zmiany w życiu, zawsze warto marzyć i podążać za marzeniami. A i nawet po pięćdziesiątce można sobie uświadomić, że bycie mężczyzną polega na byciu odpowiedzialnym.
Wydawnictwu Pascal dziękuję serdecznie za interesującą książkę niespodziankę. Jeszcze długo będzie grać w mojej duszy.
Brzmi interesująco, może kiedyś uda mi się przeczytać. Lubię motyw muzyki w książkach.
Byc może się skuszę.