„Historie od końca” – Marlena Semczyszyn (#MamaDropsaCzyta)

historie_od_konca_rzut

Marlena Semczyszyn, Historie od końca, Wydawnictwa Videograf SA 2024.

#MamaDropsaCzyta

Tekst powstał w ramach współpracy reklamowej z Wydawcą.

Marlena Semczyszyn, kolekcjonerka myśli i zdań, to Autorka kochająca ludzkie historie. Za mną już trzecie spotkanie z jej powieścią. Każda z nich jest inna i każda zaskakuje pomysłem na fabułę, kreacją bohaterów, ciekawymi portretami psychologicznymi i ich losami. Każda skłania do refleksji nad życiem, przemijaniem, miłością, przyjaźnią. Autorka nie boi się poruszać trudnych tematów, czasem wręcz bolesnych, ich ładunek emocjonalny, dramatyzm potrafi rozbroić humorem, zaprawionym niekiedy nutką sarkazmu czy ironii. Bo życie takie jest, słodko-gorzkie, zbyt krótkie, żeby się zadręczać, cierpieć, nienawidzić tracić zamiast próbować, smakować, zdobywać, kochać, cieszyć się chwilą, wybaczać. Mnie ta powieść otuliła mnogością emocji i uczuć.

„Historie od końca” są pochwałą życia, pochwałą radości i zrozumienia dla tego, że przyjdzie kres.

Co zatem kryje się za tak subtelną okładką? Rozczulająca opowieść o Karolinie, kobiecie po przejściach i Mateuszu, mężczyźnie z przeszłością , który spotkali się na cmentarzu nad grobem ojca bohaterki. Bezduszny mąż zostawił żonę po dziesięciu latach małżeństwa, bo się nią po prostu znudził. To ona lubiła monotonię a on pragnął poczuć w żaglach nowy wiatr. Ba! Nawet huragan. A przecież „to on ją nauczył, że mniej znaczy więcej, ze w życiu trzeba wszystko zaplanować, przewidzieć i uwzględnić w kalendarzu. Poddała się temu, zwyczajnie szukając bezpieczeństwa”. Gdzieś się podziała ta piękna i spontaniczna dziewczyna o śmiejących się oczach, pełna energii, kochająca życie każdą komórka ciała. Jak to możliwe, że Paweł, student informatyki, „wsobny introwertyk” zaprzątnął umysł Karoliny a następnie jej serce. Czy jako małżeństwo byli szczęśliwi? Hmmm…

Wróciła do rodzinnej wsi, do domu rodzinnego, do matki, do przyjaciółki Teresy, której wyznała: jestem kartką zmiętego papieru, którą wyrzucono do kosza. Zapisano na niej historię o mnie, a potem stwierdzono, ze to gówniany pomysł. To również opowieść o sile przyjaźni, dzięki której stłamszona, szara mysz Karolina mogła się odnaleźć i rozpocząć nowe życie. „Bądź dawną sobą” – prośba i życzenie jedynej przyjaciółki Tesi.

To opowieść o bardzo trudnych relacjach zazdrosnej matki z córką tatusiową, którą trudno będzie naprawić, odbudować, zacieśnić. Ale okaże się to możliwe, ponieważ obie czują się tak bardzo samotne, stęsknione, głodne miłości.

 Myślisz, że najemy się jeszcze miłości? –  spytała poważnie Karolina, napychając usta ciastem.- Zrobimy wszystko, żeby tak było. Będę cie prosiła o pomoc w tej sprawie, dziecko. Zróbmy to pomału. Zacznijmy od takich spotkań raz na jakiś czas, niech nam będzie wesoło. Niech nam w końcu będzie wesoło.

Mateusz, człowiek z misją, właściciel firmy pogrzebowej „Dalia” skradł moje serce. Wspomniałam, że to facet z przeszłością i na tym pozostanę. Jest prawie każdego dnia świadkiem historii od końca, które opowiada Karolinie. Mury zakładu pogrzebowego są przepełnione życiorysami zmarłych, największą i najczystszą o nich prawdą usłyszaną z ust bliskich ich opłakujących. A misja bohatera polega na niesieniu im pomocy. „To zaszczyt moc zadbać o tę ostatnią rzecz, jaką można zrobić dla zmarłego”. Karolina poprosiła Mateusza, żeby jej opowiadał te historie od końca. A on był szczęśliwy, gdyż te opowieści poruszały czułe strony dziewczyny, karmiły ją emocjami, pokazywały, jak kruche i ulotne jest życie, wprawiały w dobry nastrój. Każdy z nas ma historię, która się kiedyś kończy. Cieszmy się więc chwilą, łapmy życie garściami, kochajmy je i doceniajmy.

Miała wrażenie, że coś pękło. Coś co dotąd przygważdżało ją jak ogromny ciężar, rozsypało się. – Czy to możliwe, aby to trwało i na zawsze pozostało właśnie takie? – zapytała ze strachem w głosie. – Możliwe , Karolino, ja wiem, że tak będzie. Jesteś kobietą po przejściach… – A ty mężczyzną z przeszłością. Uśmiechnęła się łagodnie. – i mam nadzieję, ze z przyszłością, a w niej widzę ciebie przy mnie. – Mateusz, to szaleństwo, my się w ogóle nie znamy…[…] W przeciwieństwie do Karoliny nie miał żadnych obaw. Oszalał, chciał jednego – żeby była blisko. I jednego był pewien – nie może jej stracić.

– Jesteś nadzwyczajny, Mateuszu.

– Ty jesteś skarbie.

Tak, życie może być piękne. Wątek Karoliny i Mateusza dostarczył mi podczas lektury całej feerii emocji.

Marlena Semczyszyn poruszyła w powieści jakże trudny temat depresji i walki z nią. Dopadła Teresę, która była szczęśliwą żoną, mamą, nauczycielką. Mogła liczyć na wsparcie bliskich i przyjaciół, którzy świetnie się zorganizowali.

Bo jak „depresja”? Kobieta, która ma wszystko, o czym zamarzyła, ma depresję? I przecież nie chodziła zdołowana, dbała o dom, pracowała, warzywo z jej ogrodu mogłoby startować w konkursach rolniczych, jaka depresja? Dom wypakowany miłością po brzegi. Jaka depresja u Tesi, pod której okna przychodziły sarny, w której budkach lęgowych bezpiecznie zakładały rodziny ptaki o najdziwniejszych nazwach? To jakaś pomyłka. A jeśli nie?

Powieść jest także hołdem oddanym przez Pisarkę jakże niedocenianym nauczycielom, którzy są mentorami i każdy z nas ma w sercu zachowaną taką postać. Karolina przyjechała do rodzinnej wsi, by się pożegnać ze swoją umierającą nauczycielką Wisławą Połczyńską. Przyjaciółki wiele jej zawdzięczały, zasugerowała im kierunek studiów. Pani Wisia pozostawiła Karolinie swoją ostatnią wolę – etat w szkole i dom. Życie zadecydowało, że pozostała w Kamiennej. Czy było jej łatwo? Ktoś deptał jej po piętach, groził, stała się ofiarą… Jak się zakończył ten horror? Bohaterka nie była przecież sama. W Kamiennej miała zacząć nowe życie.

Ci, którzy znaleźli do niej drogę, wielbili ją nie mniej niż artystów ze świata muzyki. Nigdy nie prowadziła lekcji w ten sam sposób, nigdy nie zrobiła tego samego sprawdzianu. O uczniach mówiła „moje dzieci” i podsuwała im literaturę nie tylko z kanonu lektur, ale także taką, którą później Karolina czy Tesia czytały pod pierzynami z wypiekami na policzkach. Zawsze miała czas, żeby wysłuchać młodzieży, pomagała pisać listy miłosne nieopierzonym chłopcom. Zabierała swoich wychowanków na kilkudniowe wycieczki w góry, żeby móc z nimi długo i bez cenzury rozmawiać, w swoim plecaku niosła historię niejednej osoby, zranionych uczuć, zawiedzionych nadziei.

Marlena Semczyszyn podarowała czytelnikom wartościową i pełną emocji opowieść o pochwale życia – bez lukru. Oczywiście pierwsze skrzypce zagrała spośród nich MIŁOŚĆ, jej różne twarze. Dzięki niej człowiek rozkwita, promienieje, życie nabiera blasku a wszelkie trudności, problemy, rzucane kłody pod nogi można razem pokonać. Wnosi do serca jakże potrzebny spokój, ufność, nadzieję. Sprawia, że strach przed przyszłością maleje. Z drugiej zaś strony Pisarka uświadamia nam, jak kruche może być życie. Chwilami trudno nam zrozumieć, że w każdej chwili może przyjść kres. Nigdy nie wiemy, co za zakrętem. Czas upływa…

Dwoje ludzi, dwie dusze, dwa serca. Przeszli w życiu bardzo wiele, a teraz połączeni, jak sami uważali, za sprawą bliskich z zaświatów, chcieli żyć zgodnie ze słowami jednego z najmądrzejszych Polaków. Żyć na pełnej petardzie.

Ks. Jan Kaczkowski, autor książki „Życie na pełnej petardzie” to Kaplan z powołania, który w swoich publikacjach, homiliach uczył, jak żyć wartościowo, mocno, nie na niby. Jako onkocelebryta oswajał ludzi ze śmiercią, uczył optymistycznej postawy, jak żyć, by czerpać z każdego dnia całymi garściami. Kochał mocno życie i nigdy nie stracił wiary i nadziei.