„Mikołaj z ulicy Świątecznej” – część 1.

Mikołaj z ulicy Świątecznej - okładka

Agata pomyślała, że to ogromna ironia losu mieszkać przy ulicy Świątecznej, w ogóle nie wyglądając tegorocznego Bożego Narodzenia. Wiedziała, że to święta miłości, cudów, nadziei. Narodzenia nowego. Czas światłości. Kochała Święta, uwielbiała celebrować przygotowania, następnie wigilijny wieczór, pierwszy i drugi dzień Świąt… Jednak ten grudzień był inny. Przesycony tęsknotą i samotnym oczekiwaniem.

To miały być pierwsze święta bez dziadka Władka, który odszedł na początku stycznia. Pierwsze święta bez najważniejszego mężczyzny w jej życiu. Nauczyciela, wychowawcy, przyjaciela. To dzięki niemu mogła zostać w Polsce, kiedy na kilka tygodni przed jej egzaminami gimnazjalnymi rodzice podjęli decyzję o przeprowadzce do Wielkiej Brytanii. Dziadek postanowił zająć się wnuczką i pozwolić jej dokończyć edukację w Polsce. Takie rozwiązanie odpowiadało Agacie. Tu miała koleżanki, szkołę, a jej znajomość języka angielskiego pozostawiała wiele do życzenia… Do rodziców miała dołączyć po maturze. Studia jednak rozpoczęła w Polsce. W Londynie nie czuła się dobrze. Mama i tata – wręcz przeciwnie. Rozkwitli w Anglii i realizowali się w pracy. Wiedzieli, że córka ma w ojczyźnie najlepszą opiekę i niczego jej nie brakuje. Nie namawiali, nie naciskali.

Niemal cały grudzień Agata miała spędzić sama. Rodzicom udało się dostać bilety lotnicze dopiero na wigilijny poranek. Ozdabianie domu, pieczenie pierników – jej jedynym towarzystwem w tym roku miały być tylko wspomnienia. Nic dziwnego, że klimat świąteczny w ogóle się jej nie udzielał. Grudzień krzyczał zza każdego rogu, nawet w pobliżu cmentarza, który odwiedzała każdego dnia. Znicze na okolicznych stoiskach miały kształt choinek, bombek, gdzieś mignęła jej lampka z głową Mikołaja… Pojutrze, 5 grudnia, włodarze miasteczka uroczyście zapowiedzieli uruchomienie świątecznych iluminacji – prace na rynku szły pełną parą. Nawet tu, przy ruchliwej ulicy, Agata zauważyła ekipę montującą ozdoby przy latarni. Do kompletu grudniowego klimatu brakowało tylko śniegu. Pogoda, jakby na przekór, pozostawała jesienna. Deszcz lał się z nieba z niewielkimi przerwami. Dorośli żartowali, że Mikołaj przyjedzie do dzieci na letnich oponach, bo przecież renifery nie potrafią pływać w kałużach… Kałużach, które potrafiły boleśnie atakować. Agata właśnie tego doświadczała. Zamyślona nie zauważyła, że z dużą prędkością mija ją czerwony, elegancki mercedes. W rezultacie zawartość kałuży znalazła się na jej zielonym płaszczu.

– Cholera jasna! – zaklęła.

– Nic się pani nie stało? – Auto gwałtowanie zahamowało i zza kierownicy wysiadł mężczyzna. – Wszystko ok? – podszedł do Agaty. – Pokryję koszty pralni.

– Nie trzeba – żachnęła się. – Uważaj, jak jeździsz, możesz kogoś zabić! – Nie patrzyła na niego, lecz chusteczką higieniczną ścierała plamy z płaszcza.

– Zostawiam wizytówkę, gdyby pralnia była jednak potrzebna… – Rajdowiec podał Agacie kartonik. – Proszę wybaczyć, że nie proponuję przeprosinowej kawy, ale ogromnie się spieszę! – Chwilę później wyłączył światła awaryjne i ruszył w dalszą drogę.

– Pani się nie martwi – przechodzący obok kilkulatek uśmiechnął się szeroko. – Mikołaj na pewno przyniesie mu rózgę! – Pocieszył kobietę i ciągnięty przez matkę, dogonił jej kroku.

– Oby – mruknęła Agata, jęcząc w duchu. Cóż, przed pracą w miejskiej bibliotece, czekała ją niezaplanowana wizyta w domu. Miała nadzieję, że obędzie się bez wizyty w pralni. Nie zamierzała się przecież wysługiwać swoim kałużowym oprawcą, a wizytówkę schowaną do kieszeni, wyrzucić przy pierwszym lepszym koszu…

* * *

Sobotni poranek zaczęła dość wcześnie. Odwiedziła pobliską piekarnię i uzupełniła zapasy w lodówce. Włączyła pralkę i wytarła kurz z półek. Kilka minut po dwunastej chowała do rozsuwanej szafy z lustrami odkurzacz. Zawsze sprzątała w soboty. Sobota – dzień mopa, żartowały z babcią. Teraz, gdy mieszkała sama, porządki szły zdecydowanie szybciej. Kiedy podłoga wyschła, Agata usiadła w ulubionym musztardowym fotelu z kubkiem kawy w dłoni. Na stoliku obok fotela czekały kruche ciastka kupione w ulubionej piekarni. Oczywiście w kształcie choinek i reniferów. Kiedy się zorientowała , do którego ze szklanych pojemników sięgnęła pani Zofia, było za późno na protesty. Z drugiej strony co ją dziwiło? Przecież Mikołaj, oprócz grzecznych dzieci i dorosłych, powinien zastać w domach szklankę mleka i talerzyk ciastek. Sobota przed mikołajkowym poniedziałkiem była więc idealnym momentem na uzupełnienie zapasów.

Na popołudnie miała plany. Zawsze 4 grudnia odwiedzała sąsiadkę z naprzeciwka. Kiedyś z babcią i dziadkiem, później z samym dziadkiem. W tym roku po raz pierwszy imieninowe życzenia miała złożyć sama. Czuła, że pojawi się wzruszenie, to nieznośne ukłucie w sercu. Ale wiedziała też, że musi, musi dotrzymać tradycji. Prezent miała gotowy od dawna – mama jeszcze w listopadzie przysłała przepiękną apaszkę w róże kupioną w luksusowym butiku. To były ulubione kwiaty pani Basi.

Po śmierci dziadka relacje Agaty z sąsiadką się zacieśniły . Często odwiedzała starszą panią. Robiła jej zakupy, wyręczała w części domowych obowiązków. A czasem po prostu towarzyszyła. Siedziała na wysłużonej, pamiętającej miniony ustrój wersalce, piła herbatę i zajadała się słodkościami. W miasteczku pani Basia była zupełnie sama. Jej córka z wnukiem mieszkali na stałe w Niemczech. Dziadkowie żartowali, że mieszkają na piętrze europejskich emigrantów… Najpierw Iza i Mikołaj, potem rodzice Agaty – wyjechali w poszukiwaniu lepszego świata. Agata musiała przyznać, że nie pamiętała, kiedy ostatni raz Mikołaj odwiedził babcię. To chyba było z dziesięć lat temu, w wakacje po jej maturze…? Cóż, widocznie kariera pochłonęła go do reszty. Babcia była z niego ogromnie dumna i również ogromnie mocno za nim tęskniła.

Punktualnie o piętnastej zadzwoniła do drzwi po drugiej stronie klatki schodowej. Pani Basia otworzyła niemal od razu, jakby czekała na sygnał. Elegancko ubrana – w odświętną spódnicę, białą koszulę i sznur pereł, powitała ją z szerokim uśmiechem.

– Witaj, moje dziecko! – Zawsze tak się zwracała do wnuczki sąsiadów. – Cieszę się, że jesteś!

– Dzień dobry! Wszystkiego najlepszego z okazji imienin! – Agata wręczyła torebkę z upominkiem. – Dużo zdrowia, uśmiechu i spełnienia marzeń!

– Najskrytsze się spełniło, zobacz, kto przyjechał! – Solenizantka niemal wbiegła do salonu. Za stołem siedział… kałużowy sprawca! – Pamiętasz mojego wnuczka Mikołaja?

Agata musiała przyznać, że pamiętała, ale nie w takim wydaniu. W jej wspomnieniach Mikołaj był wysokim, ale i jednocześnie puszystym chłopakiem z niesforną grzywką i trądzikiem, który nie odpuścił nawet w liceum. Nie przywiązywał wagi do stroju – chodził w bluzach z kapturem i dżinsach, a duże, w mniemaniu Agaty za duże, okulary często zjeżdżały mu z nosa. Dzisiaj stał przed nią wciąż wysoki, ale szczupły mężczyzna. Pod granatowym golfem widziała wyraźnie rysujące się mięśnie. Po trądziku nie było śladu. Agata musiała przyznać, że dwudniowy ciemny zarost zdecydowanie lepiej pasował do jego policzków niż krostki. Zniknęła też grzywka – fryzura była starannie przycięta. Niebieskie oczy, już nie zza okularów, a prawdopodobnie zza soczewek, śmiały się do dawno niewidzianej babci.

– Pamiętasz mnie? Nie chodzi mi o wczorajszy poranek oczywiście – wyciągnął w jej kierunku dłoń.

– Wczorajszy poranek? – pani Basia czujnie zmrużyła oczy.

– Tak, spotkaliśmy się przelotnie – pospieszył z wyjaśnieniem Mikołaj.

– Inaczej cię zapamiętałam – przyznała Agata, ściskając dłoń.

– A ja ciebie dokładnie tak samo. – Rzeczywiście, w przeciwieństwie do niego niewiele się zmieniła. Duże zielone oczy, piegi i rude kręcone włosy od najmłodszych lat były jej znakiem rozpoznawczym. – Mam nadzieję, że kurtkę udało się uratować?

– Tak… Chyba tak. W każdym razie, pralnia nie będzie potrzebna. – Tak jak i wizytówka, dodała w myśli, uświadamiając sobie, że wbrew planowi wcale jej nie wyrzuciła. Po powrocie do domu i nastawieniu pralki, wyjęła ją na półkę wraz z opakowaniem chusteczek i rękawiczkami.

– To wy sobie tutaj wyjaśniajcie, ja nastawię wodę na kawę! – Pani Basia zniknęła w drzwiach do kuchni.

– Babcia wspomniała, że twój dziadek zmarł na początku roku, bardzo mi przykro. – Usiedli obok siebie na wersalce. Wcześniej nakryty stół uginał się pod pysznościami przygotowanymi przez gospodynię. Kilka rodzajów ciast i ciasteczek, sałatka jarzynowa, śledzie, półmisek z wędlinami – Agata mogła być pewna, że nie wróci głodna do domu.

– Dziękuję.

– Nie myślałaś o tym, żeby wyjechać do rodziców?

– Nie, dlaczego? – Wzruszyła ramionami nieco zirytowana. – Tutaj mam pracę, znajomych. Tam musiałabym zaczynać wszystko od nowa. Na szczęście jestem już dorosła i nie muszę mieć opiekunów.

– Wybacz, nie chciałem cię urazić…

– Spoko. A ty na długo przyjechałeś?

– Wraca dopiero w Nowy Rok! – oznajmiła uradowana pani Basia, wchodząc do pokoju. – Wybiera zaległy urlop.

Miesięczny zaległy urlop? W niemieckiej korporacji? Agata miała nadzieję, że zdziwienie nie maluje się na jej twarzy. Nie chciała psuć radości pani Basi. Nie dzisiaj. Zresztą, czy to była jej sprawa?

* * *

– Nie mamy Mikołaja!

– Słucham?

– Nie mamy Mikołaja!

Nie takiej nowiny spodziewała się Agata po przekroczeniu progu biblioteki w poniedziałkowy poranek. 6 grudnia. Ulubiony dzień w roku wszystkich dzieciaków. W tym roku – z jej inicjatywy – w samo południe brodaty święty miał obdarować przedszkolaków i uczniów pierwszych klas szkoły podstawowej książkowymi prezentami. Dyrektor początkowo kręciła nosem, ostatecznie uległa. Wszystko było przygotowane na ostatni guzik – paczki dla maluchów, ozdoby, strój dla Mikołaja. Wszystko, oprócz najważniejszego.

– Co się stało z Jackiem?

– Wstał z gorączką ponad 38 stopni. Nie ma mowy, żeby w takim stanie zbliżył się do dzieciaków. – Zuza, druga bibliotekarka, wiedziała, ile nerwów i godzin pracy kosztowały Agatę przygotowania do mikołajkowego spotkania. – Pan Mietek – miała na myśli konserwatora w budynku – jest za niski do tego stroju.

– Gdzie my znajdziemy Mikołaja o wzroście metr dziewięćdziesiąt? – jęknęła Agata, ściągając czapkę z rudych pukli.

– Ja nie znam nikogo… – Zuza pogładziła ją pokrzepiająco po ramieniu. – A może powiemy dzieciom, że renifery się rozchorowały i Mikołaj nie miał jak dojechać?

– Szybciej będzie, jak od razu złożę wypowiedzenie – mruknęła Agata.

– To co proponujesz? Czas leci.

– Witajcie, dziewczynki, czy już otwarte? – W drzwiach biblioteki stanęła pani Basia. Miała przy sobie charakterystyczną płócienną torbę z napisem: „Zaczytana babcia”. Raz w tygodniu uzupełniała lekturowe zapasy, przy okazji wymieniając się z bibliotekarkami opiniami o przeczytanych tytułach. – Coś się stało? – zapytała troskliwie, widząc niemrawe miny Agaty i Zuzy.

– Tak. Mikołaj nawalił – jęknęła Agata, opadając na krzesło.

– Mój Mikołaj?

– Nie, pani Basiu, święty… Miał przyjść do dzieciaków i się rozchorował…

– A Mieciu?

– Za niski…

– Ile wzrostu ma mieć ten wasz Mikołaj?

– Z metr dziewięćdziesiąt – mruknęła Zuza, wyjmując z torby czytelniczki woluminy.

* * *

– Dziękuję.

– Nie ma za co, cieszę się, że mogę pomóc. – Agata miała wrażenie, że Mikołaj mówi szczerze.

Teraz już święty Mikołaj. Agata pomogła mu ułożyć brodę. Czerwony strój leżał jak ulał, pozostało dopracować szczegóły.

– To moje zawodowe być albo nie być.

– Aż tak?

– Moja dyrektor bywa… trudna – szepnęła.

– Rozumiem – odpowiedział równie cicho. – Ale mam wrażenie, że mimo dobrego finału całej tej sytuacji nie jesteś zbyt radosna. Dostałaś rózgę?

– Nic nie dostałam – mruknęła. – Poza tym w tym roku kompletnie nie czuję świąt.

– Pierwsze Boże Narodzenie bez dziadka? – Mikołaj wstał z krzesła, by bibliotekarka mogła przyjrzeć mu się w pełnym „umundurowaniu”.

– Pierwsze przepełnione aż taką tęsknotą…

– Dziadek na pewno będzie przy tobie, ale cię rozumiem. Dla mnie Boże Narodzenie niemal od zawsze było świętami tęsknoty. Zwłaszcza wigilia i puste miejsce przy stole. Dla mnie to symbol nie tylko pamięci o tych, którzy faktycznie mogą zapukać do drzwi, ale także tych, którzy nigdy do tych drzwi nie zapukają, choćbyśmy na kolanach błagali Pana Boga. Tęsknoty za dobrymi chwilami z tymi ludźmi. Za czyimś głosem, dotykiem, spojrzeniem. – Mikołaj wpatrywał się w widoczną zza regałów grupkę dzieci, ale Agata doskonale wiedziała, że myślami jest kompletnie gdzie indziej. – Dla mnie te święta będą wyjątkowe. Mama z nowym facetem leci pod palmy, więc zostanę z babcią. Pierwszy raz od podstawówki. Cieszę się prawie tak samo jak oni – kiwnął głową w stronę kilkulatków. – Oni cieszą się z prezentu w postaci książki i spotkania Mikołaja, ja cieszę się z prezentu, jakim jest spotkanie człowieka, którego kocham najbardziej na świecie. – Założył na głowę czapkę. – Zaczynamy? – spojrzał na Agatę.

Dziewczyna pokiwała głową. Nie była w stanie wydusić ani słowa.

* * *

Mikołaj nie od razu zrzucił biblioteczny strój. W czerwonym komplecie udał się do mieszkania babci, by wręczyć jej podarunek. Pani Basia śmiała się do łez, widząc przebranego wnuka.

– Gdyby nie pani, toby się nie udało. Dziękuję! – Agata uściskała sąsiadkę.

– To naprawdę drobiazg.

– Potwierdzam. Nigdy nie miałem głównej roli w szkolnych przedstawieniach, warto było czekać. – Mikołaj zdjął brodę. – Ale podziwiam Czerwonego, musi być mu cholernie gorąco w kominie w tych ciuchach.

– Przebieraj się i ruszamy z produkcją. – Pani Basia klasnęła w dłonie. – Zostaniesz z nami, Agatko? Musisz!

– Co będziecie produkować?

– Pierniczki!

– Foremkę w kształcie Mikołaja oczywiście rezerwuję dla siebie. – Wnuk pani Basi pozbył się sztucznego brzucha i coraz bardziej przypominał siebie.

– Nie chcę przeszkadzać. – Agata czuła, że jego tęsknota była związana w dużej mierze z babcią. Chciała, by jak najlepiej wykorzystali dany im czas.

– Moje dziecko, będzie nam o wiele przyjemniej! Skocz do mieszkania się przebrać i weź fartuszek, a ja wyjmę ciasto z lodówki. Zagniotłam wcześniej, żeby lepiej się rozwałkowało.

– W takim razie jestem za chwilę. – Jak na skrzydłach pobiegła do siebie. Może ten grudzień wcale nie miał być taki zły, a najlepszy prezent krył się właśnie w drugim człowieku? Może świątecznymi melodiami, które omijała uparcie od kilku tygodni w rozgłośniach radiowych i na playlistach w popularnym serwisie, miały być w tym roku głosy sąsiadki i jej wnuka, przeplatane kuchennym zamieszaniem? Otwierając drzwi od mieszkania, z wdzięcznością spojrzała w górę. Mikołaj miał rację. Dziadek towarzyszył jej w odliczaniu do wigilijnej kolacji. Nie miała pojęcia, że wraz z Głównym Bohaterem nadchodzących świąt doskonale zaplanował ich przebieg. Zadbał o małe i duże cuda, które miały przepełnić jej serce światłością.

Koniec części 1.

Część 2.


5 thoughts on “„Mikołaj z ulicy Świątecznej” – część 1.”

  1. Świetnie, że postanowiłaś opublikować to opowiadanie! Coś czuję, że choć bohaterom wydaje się inaczej, doświadczą PRAWDZIWEJ magii Świąt <3
    Jestem bardzo ciekawa dalszej części!

  2. Świetne opowiadanie! Bardzo mi się podoba, magia świąt mimo, że oklepna zawsze mnie wzrusza. Czekam na ciąg dalszy 🙂

  3. Brawo Kochany Dropsiku! P. Paulinko – czytałam z dużym zaciekawieniem… Czekam na więcej.

Comments are closed.