„Wigilia z nieznajomym” – Natasza Socha (#MamaDropsaCzyta)

Read More
wigilia z nieznajomym recenzja

Natasza Socha, Wigilia z nieznajomym, Wydawnictwo Literackie 2021.
#MamaDropsaCzyta

Ciepła i mądra – prawdziwa wigilijna opowieść. Czytałam ją, śmiejąc się i wzruszając na zmianę. Bo każdy zasługuje na wigilijny cud.

Agnieszka Krawczyk

Czas oczekiwania na Boże Narodzenie często umilamy sobie lekturą książek świątecznych, które nas otulają magią jak milusi czerwony koc w renifery i Mikołaje, oddziałują terapeutycznie, poprawiając nastrój, gdy krzątanina przedświąteczna daje się nam porządnie we znaki. Staramy się bowiem, aby wszystko przygotować na czas, zgodnie z tradycją, czasem z dwoma tradycjami – wnosimy je do małżeństwa, jakoś łączymy. A potem zmęczone do bólu, z wymuszonym uśmiechem, bo radość świąteczna też jest obowiązkowa, czekamy na koniec świąt, by móc wreszcie spędzić czas tak, jak lubimy. Zatracamy duchowy wymiar świąt i zdrowe do nich podejście. Zapominamy, co jest tak naprawdę najważniejsze w tym szczególnym czasie świątecznym – Boże Narodzenie w sercu, nadzieja na nowe życie, na zmiany w życiu, które uczynią nas lepszymi. Wigilię można też obchodzić zupełnie inaczej – „całkowicie ją zlekceważyć”, bez przymusu świętowania z wymuszoną radością. Nie wszyscy bowiem lubią Boże Narodzenie, gdyż kojarzy się z bardzo przykrymi wydarzeniami i nie ma już nadziei na naprawę, odbudowę i wzmocnienie więzi rodzinnych.

Natasza Socha podarowała czytelnikom książkę o nietypowej ale jakże prawdziwej Wigilii. Bohaterowie Antonina i Marcel przeżywają kryzys małżeński, miłość się wypaliła, łączy ich jedynie mieszkanie pod jednym dachem,  roku na rok, z dnia na dzień stają się sobie coraz bardziej obcy. Zbuntowana Antonina postanowiła w Wigilię zignorować tradycję, wyjść z domu, by pobyć sama ze sobą, wsłuchać się we własne myśli, przywołać wspomnienia z przeszłości – szczęśliwe chwile z Łukaszem, którego wciąż kochała. Kobieta, która skończyła pięćdziesiątkę i zaczyna artykułować swoje potrzeby, bardzo często wzbudza sensację. Zupełnie jakby przez centrum Poznania przeszedł fioletowy słoń. Jakby nie wolno już było myśleć o sobie, o swoich emocjach, o tym, co się lubi, a czego nie, i jak bardzo chce się znowu żyć w zgodzie z samym sobą. W kawiarni dosiada się do bohaterki nieznajomy, który jak intruz przeszkadza jej w byciu samej ze sobą. On też chciał poudawać, że nie ma świąt. Życie jednak zaskoczyło bohaterów swoim pomysłem i dało wigilijnego prztyczka w nos, że niczego w życiu nie da się zaplanować. Córka trafiła niespodziewanie w Wigilię do szpitala i poprosiła rodziców, aby chociaż ten jeden dzień spędzili razem. Nie potrafili odmówić Karo.

Dlaczego wszystko zawsze się musi tak zapętlić? Zupełnie jakby nitka jej życia utkana była wyłącznie z Surkow, których w żaden sposób nie dało się rozwiązać. Dlaczego jedni ludzie widzą przed sobą tylko prostą drogę, podczas gdy jej droga składa się z samych zakrętów? I gdzie tu sprawiedliwość?

Zapowiadał się zaskakujący, nieprzewidywalny dzień, pełen spotkań z nieznajomymi, którzy mają swój przepis na Święta, a rozmowy z nimi pozwalają małżeństwu spojrzeć na siebie inaczej, niekiedy nawet z ciekawością, jakby się poznawali na nowo. Rozmowy z nimi stają się przyczynkiem do głębokich refleksji nad własnym życiem obojga, próby rozliczenia się z nim, znalezienia odpowiedzi na to, kto ponosi odpowiedzialność za nieudane życie obojga. Czy żyjąc przeszłością, romansem, tkwiąc w podwójnym życiu, nie tracimy z oczu tego, co jest na wyciągniecie ręki a jest istotne i ważne? Dlaczego tak trudno powiedzieć głośno , co go boli, jakie ma grzechy na sumieniu i się do nich przyznać? To był również zwariowany dzień, w którym bohaterowie pozwolili sobie na zrealizowanie śmiesznych pomysłów, wygłupów, wigilijnych przestępstw (źródło komizmu sytuacyjnego): kradzież bombki z choinki na rynku czy podrzucenie plastikowego kurczaczka do szopki w kościele. To było coś niezwykłego, poczuć w sobie dziecko. Marcelowi właśnie tak bardzo brakowało wspólnego śmiechu, wygłupów, niemądrych dowcipów.

W tym dziwnym wigilijnym dniu, w ich nudnym życiu ciągle coś się działo. Wigilijny cud? Czy zadzieje się coś, co odmieni ich życie? Czy można tak naprawdę uciec od Wigilii, od tradycji, od naszych przyzwyczajeń, nawyków, które przez lata nas budowały?

Wszystko wokół nas zbudowane jest z atomów, które łączą się ze sobą. Ale nie tylko z tych w czysto fizycznym ujęciu. Może to być również miłość. Tęsknota. Nadzieja.

Nadchodzi grudzień, rozpoczyna się adwent a w nas pojawia się tęsknota za zapachami i smakami z przeszłości. Nawyki kształtują nasze życie. Gdy przygotowuję potrawy, łapię się na tym, że obok mnie pojawia się Mama, za którą tęsknię od piętnastu Wigilii. I to są te wzruszające chwile mojego szczęścia. Nie mogę się od tego odciąć, bo pojawia się uczucie nostalgii, które jednak może być przyjemne. Pojawiają się tęsknoty i nadzieje na to, że stanie się cos wyjątkowego. Pojawia się wiara.

Marcel i Antonina uciekli z domu, by ostentacyjnie zignorować Wigilię. Czy to im się naprawdę udało? Czy dzięki Wigilii z nieznajomymi bardziej świadomie ją przeżyli i dostali wiarę, miłość, bezinteresowność, wdzięczność, radość, zrozumienie. I cud. Czy bohaterowie znajdą wspólną drogę? Tego dowiecie się, sięgając po niezwykłą, urokliwą (mimo że bez lukru) opowieść Nataszy Sochy o tym, że miłość nie ma daty ważności. I jeszcze jedno! Pisarka nie krytykuje lecz analizuje oraz nie ironizuje, mimo zaprawienia pięknego, emocjonalnego języka powieści różnymi odmianami humoru.

Bohaterowie podzielili się z czytelnikami świątecznymi przepisami, które znajdują się na końcu powieści.

Mam nadzieję, że zachęciłam Was do sięgnięcia po tę prawdziwą wigilijną opowieść, pełną emocji, uczuć, wiary, że każdy z nas zasługuje na wigilijny cud. Książka będzie idealnym prezentem pod choinkę, bo Święta sprzyjają refleksji nad naszym życiem, by było jeszcze lepsze. Kubek aromatycznej kawy, kawałek makowca, migocząca światełkami choinka i książka Nataszy Sochy w ręku – idealny relaks świąteczny.

Wydawnictwu Literackiemu serdecznie dziękuję za egzemplarz recenzyjny.

„Godzina zagubionych słów” – Natasza Socha (#MamaDropsaCzyta)

Read More
godzina zagubionych słów natasza socha

Natasza Socha, Godzina zagubionych słów, Wydawnictwo Literackie 2020 r.
#MamaDropsaCzyta

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego miałam możliwość lektury najnowszej książki Nataszy Sochy „Godzina zagubionych słów”, której premiera odbyła 28 października 2020 r. Pisarka należy do grona moich ulubionych. To książka świąteczna, mimo że nie pachnie piernikami, choinką ani też potrawami wigilijnymi czy też świątecznymi. Przecież święta nie polegają tylko na tym…

Pisarka pragnie nam uświadomić, że to powinien być czas, który ofiarujemy naszym bliskim, by po prostu z nimi być, rozmawiać, zacieśniać więzi i umacniać nasze relacje. To także czas,  aby zastanowić się nad sobą,  co zrobiliśmy źle, co nam nie wyszło i jak to zmienić na lepsze, dokonać rachunku sumienia, zdobyć się na tak trudny gest wybaczenia. To ważne, aby móc spojrzeć na siebie inaczej – bez wyrzutów sumienia, bez niepewności, bez niedomówień, bez strachu i złych emocji. Jakże dużo nam może dać rozmowa, dobieranie odpowiednich słów z pozytywnym przekazem, odpowiednim znaczeniem, o uczuciach, emocjach, o bolączkach, o szczęściu, aby nie zapętlić się w nieodpowiednich słowach, aby one nas zbliżały do siebie a nie dzieliły.   

Czy godzina wystarczy, by przebaczyć, pokochać, zrozumieć? Historia, która pozwala odnaleźć nadzieję i dostrzec, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki!

Katarzyna, Marcin, Anna, Aleksy i Fabian, Borys – z pozoru nie łączy ich nic. Mijają się, kupując kwiaty w okolicznej kwiaciarni, zajadając kanapki w pobliskim barze i zamawiając espresso w kameralnej kawiarni. Mimo że każdy z nich ma swoją historię, troski i głęboko skrywane tajemnice, połączył ich magiczny dzień, w którym dostali od losu wyjątkową szansę. Czy odważą się z niej skorzystać? Niekiedy jedna rozmowa potrafi zmienić wszystko, a przedświąteczny wieczór, to najlepszy czas, by ją odbyć. „Kocham cię”, „przepraszam”, „tęskniłem za tobą”, „jesteś dla mnie ważna” – te słowa miały nigdy nie zostać wypowiedziane. Jednak jest taki okres w roku, kiedy nawet najbardziej niemożliwe rzeczy stają się realne. Wystarczy w nie uwierzyć!

Powieść urzekła mnie swoją mądrością, jest pełna złotych myśli, pięknych drogowskazów życiowych. Składa się z pięciu opowieści, których bohaterami są Katarzyna, Marcin, Anna, Aleks i Fabi oraz Borys. Każda historia ma bardzo ciekawą konstrukcje fabularną. Bohaterowie otrzymują od bliskich, których wśród nich już nie ma, cenny dar – „godzinę zagubionych słów”, czyli godzinę rozmowy o tym, co zostało niedopowiedziane, przemilczane, niewyjaśnione do końca, co było złe w relacjach między nimi, co sobie odpuścili, co ich poróżniło, spowodowało deficyt bliskości i rozmów. Ten dar w przededniu świąt wiele zmienia, naprawia, buduje, wyjaśnia, umacnia, napawa nadzieją i wiarą, doprowadzając do pogodzenia się, wzajemnej akceptacji, podjęcia dobrych decyzji i wyborów. W ich sercach gości spokój  i harmonia, a padający śnieg tworzy bajkową scenografię brakującej godziny. Wszak jutro Wigilia! Wszystkie te godziny łączy… ławka, często metalowa, czarna, trochę odrapana. Z każdej historii płynie dla nas rzeka cennych cytatów, które tak bardzo mogą się nam przydać w różnych sytuacjach życiowych. przenieśmy je więc do naszych serc. A przed nami święta, więc doskonała okazja, aby rozmawiać ze sobą, odnajdywać zagubione słowa i naprawiać relacje.

Zafascynowały mnie historie bohaterów, ich kreacje, zachwycił styl i świetny język powieści pełen metafor, epitetów, cudnych fraz, ale nienapompowanych sztucznie. Gra słów, tylko pozornie nieoczywista, sprawiała, że zatrzymywałam się nad fragmentem tekstu, odnajdywałam zagubione słowa, łączyłam je, zastanawiałam się nad przesłaniem, , stawały się oczywiste a wyzwalały tyle emocji i to specyficzne dla Pisarki poczucie humoru. Natasza Socha po mistrzowsku operuje językiem.

Książkę odebrałam bardzo osobiście. Czytając, czułam się tak, jakby Pani Natasza znała pewne fakty z mojego życia. Poruszana problematyka dotyczyła moich tęsknot, marzeń, pragnienia spędzenia takiej magicznej godziny z kochanymi osobami, z którymi już nigdy się nie spotkam. Tyle przecież zostało niewypowiedzianych słów, wyznań, pytań, przemilczeń…

Polecam z całego serca tę piękną i wzruszającą powieść z mądrym przekazem na długie jesienne wieczory. Rozmawiajmy ze sobą, nie przemilczajmy tego, o czym powinno się mówić. Coraz bliżej święta…

Na koniec kilka pięknych cytatów:  

Tak jak dźwięki układają się w utwór muzyczny, kolorowe punkty na płótnie w obraz, tak słowa wywołują emocje mają określoną wartość i znaczenie. Nie można bez nich żyć. Owszem, zdarza się, że nie trafiają w sedno, czasem są tylko wydmuszkami, ale jednak wypełniają codzienność. Nadają jej jakiś sens i na swój sposób są po prostu niezbędne. Czy można żyć bez słów?

Miłość jest elementem życia. Nie ta wielka, pompatyczna i przepełniona uniesieniem, lecz ta, na którą składają się brakujące kawałki drugiej osoby. W zasadzie nie ma ludzi kompletnych. Człowiek jest pełen dziur, niedomówień i niedokończonych fragmentów, które wypełnić może tylko odpowiedni człowiek. On też ma swoje brakujące odpryski i szuka kogoś, kto je załata. Kiedy te dwie osoby w końcu się spotkają, układanka jest wreszcie gotowa.

Miłość to często spotkanie dwóch samotności.

Przeszłość należy zakopać gdzieś w odludnym miejscu, a z teraźniejszości wyciskać tyle, żeby przyszłość była już tylko piękna.

Przeznaczenie jest w jakimś sensie powiązane ze świadomymi wyborami, że jedno wynika z drugiego. Przeznaczenie jest czymś w rodzaju scenariusza, z którym przychodzimy na świat, ale to, jak będą wyglądały jego poszczególne odcinki, zależy tylko od nas.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz książki do recenzji.

Pisarce dziękuję mimo wielu wzruszeń aż do łez za nadzieję i wiarę oraz śmiech poprzez łzy.

„Zamrożona” – Natasza Socha (#MamaDropsaCzyta)

Read More
zamrożona

Natasza Socha, Zamrożona, Wydawnictwo Edipresse 2020.
#MamaDropsaCzyta

12 lutego miała miejsce premiera kolejnej niezwykłej powieści Nataszy Sochy „Zamrożona. Dlaczego kobiety zdradzają?”

Ta książka powstała tak naprawdę z Waszych zwierzeń, listów i rozmów. Na temat kobiecości, seksualności, małżeństwa, zdrad, na temat tego wszystkiego, co od dawna Was męczyło. Powstała z tego jedna uniwersalna opowieść o tym, jak trudno czasem pogodzić w życiu role, które musimy wykonać, i jednocześnie być szczęśliwe. Jak odnaleźć siebie, nie zwariować i móc co najmniej raz dziennie się uśmiechnąć – napisała w uwagach końcowych Autorka.

„Zamrożona” to doskonałe studium żony i męża, którym brakowało w związkach bliskości, czułości i dotyku. Bohaterką jest Julia, czterdziestodwuletnia bardzo zwyczajna kobieta, żona Aleksandra, matka trojga dzieci Jonasza, Natalii i Amelki, nauczycielka języka polskiego, miłośniczka książek, pasjonatka poezji, melancholiczka, zawsze uległa, zawsze z boku, często niewidzialna, bo widoczna tylko wtedy, gdy ma zadanie do wykonania. Julia jest zlepkiem powtarzalności. Cała trójka zabrała matce pewność siebie i rozdzieliła między sobą. Jest jeszcze pies Konfitura Wielosmakowa – kochany kundelek, znaleziony na ulicy. Każdy dzień od poranka aż do nocy ma swój rytm, co daje bohaterce poczucie bezpieczeństwa. Ale czy to życie jest udane? Podsłuchana przypadkiem rozmowa dwóch kobiet w kawiarni o zdradzie wywołała w życiu Julii rewolucję. Zalogowała się na portalu randkowym i nawiązała wirtualną przyjaźń z mężczyzną, z którym prowadzone wirtualne dialogi ją zmieniły, otworzyły, obudziły uśpione pragnienia, marzenia. Uświadomiły jej, że nie jest sobą, że pora zacząć wychodzić ze swojej skorupki i przełamywać własne bariery. „Przyglądać się sobie, słuchać siebie samej i czasem robić coś dla siebie samej zaskakującego”. Pisarka opisuje krok po kroku, jak powoli następowało przebudzenie Julii, nabieranie odwagi i pewności siebie, odkrywanie pragnień, potrzeb, poznawanie własnego ciała, zamrożonej, uśpionej kobiecości. To, co ją krępowało, zaczęło budzić coraz większą ciekawość. „czasem wydaje mi się, że tak skutecznie odseparowałam się od własnej seksualności, że kompletnie się rozminęłyśmy. Ja jestem w tym łóżku sama. Bez niej.(…) Chyba jestem niepełnosprawna seksualnie”. A wirtualne rozmowy  o seksie stawały się czymś naturalnym i przestały zawstydzać. Zawdzięczała swoją metamorfozę mężczyźnie, któremu również brakowało w życiu małżeńskim miłości, czułości i bliskości. A miłość, odpowiedzialność za drugiego człowieka to najważniejsze dla niego wartości. Równie ważne było małżeństwo, bardzo kochał swoją żonę. Dlaczego więc był nieszczęśliwy? Czego szukał na portalach randkowych? Jaką rolę odegrała w jego życiu znajomość z Julią? Bohaterka lubiła czytać, uciekać w świat powieści, dzięki temu jej życie przeplatało się z fikcją. Lubiła oddawać się lekturze w bibliotece. (…) na podłogach leżały miękkie poduszki i to właśnie one przyciągały Julię najbardziej. Zanurzała się w nie z zachwytem, a potem odpływała porwana papierową baśnią o świecie, za którym tęskniła”. Aż pewnego dnia książki zaczęły do niej mówić za pomocą niebieskich karteczek, liścików wsuniętych między kartki. Kto był ich autorem? Kto ją śledził? Czy to był wirtualny przyjaciel? Czego dokonała w życiu przyjaciół ich pierwsza randka w realnym świecie? Jaką lawinę zdarzeń wywołała? Jak przyjaciele poradzą sobie ze swoimi tęsknotami, pragnieniami a rozterkami i wyrzutami sumienia, jakie one wywołują? Czy Julia zdradzi męża, czy będzie winna? Czy każda zdrada jest taka sama? Czy zawsze jest nieodwracalna? Dlaczego kobiety  czasem zdradzają? Odpowiedź na to pytanie wkłada Pisarka w usta Julii, jej przyjaciela Michała i sąsiadki Basi, kobiety dojrzałej, doświadczonej, zaskakującej swymi poglądami. Tym samym prowokuje czytelników do odpowiedzi na liczne pytania i do zdefiniowania miłości, intymności, zdrady. Co scala dwoje ludzi: miłość czy seks? Z każdą przeczytaną stroną też doznawałam rozdwojenia jak Julia, zazdrościłam śmiałości i odwagi Basi. Powieść uświadomiła mi, że nie tylko Julia potrzebuje przebudzenia, wiele kobiet jest zamrożonych i nieświadomych własnej seksualności. Wraz z wiekiem to, co podniecało, teraz zawstydza i trudno o tym rozmawiać w związku. Owa trudność wynika też z różnicy płci. Dla mnie jednak w 35.roku małżeństwa miłość, uczciwość, wierność są bardzo ważne. Na koniec przytoczę fragment, który mnie rozczulił: Miłość jest kumulacją tych drobiazgów, niezauważalnych gestów, niewychwyconych spojrzeń i czułością, którą obdarza się druga stronę. Nie trzeba o tym mówić. Nie trzeba o tym przypominać. Miłość nie pozwala się nudzić sobą i odwracać się do siebie plecami w łóżku. Miłość zawsze nalewa kawę do dwóch kubków i dyskretnie wchodzi w ciszę drugiego, wiedząc, że jest tu mile widziana. Nie boi się, nie czuje niepewności.

To dlatego tak bardzo mi smakuje popołudniowa kawa podana przez Męża, kiedy siadamy w fotelach z książkami i znad książek rzucamy w swoją stronę ukradkowe spojrzenia. One są zawsze wychwycone. Choć czasami miłość potrafi być i szorstka. Ale potem nalewa kawę, przynosi chałwę i jest miło. Bardzo dziękuję Pisarce za tę niezwykłą powieść pełną mądrości, drogowskazów życiowych dla czytelniczek i czytelników mających różne poglądy na temat miłości, wierności, zdrady. Szukanie odpowiedzi na wiele pytań postawionych w powieści stało się przyczynkiem do odbycia podróży w głąb siebie, do czasów dzieciństwa. Jak traktowali nas rodzice, jakie tematy były tabu, wstydliwe. Czy wzrastaliśmy w poczuciu własnej wartości, czy ciągła krytyka , porównywanie z innymi, wręcz ośmieszanie, podcinanie skrzydeł ją osłabiało aż uległa zamrożeniu. Trzeba było kogoś, kto nas powoli przebudził z tego stanu. Dodam, że zakończenie powieści mnie ogromnie zaskoczyło. Słowo klucz „przebudzenie”, zdjęcie niewidzialności, wypełnienie kolorami pozwoliło i innym „ujrzeć siebie inaczej niż dotychczas”. Pisarka nie podaje nam gotowej recepty, przepisu na miłość. To my sami, analizując przeżycia i stany dusz bohaterów musimy ją sobie zdefiniować, dokonać dobrego wyboru. Podróżowanie przez życie jest wyzwaniem. I przez całe życie uczymy się siebie, zmieniamy siebie.

Bardzo lubię powieści Nataszy Sochy za sposób przedstawienia zawsze intrygującego nas kobiety problemu. Zawsze nas pisarka czymś zaskakuje. A ja zachwycam się zawsze kreacją bohaterów i językiem powieści. Przeczytawszy opis, zapowiedź powieści, zastanawiałam się czy ona jest adresowana także i do mnie. Niepotrzebnie, bo każda kobieta bez względu na wiek odnajdzie się w niej. Mnie podbudował, podniósł na duchu tern fragment: twoje ciało to ty. Twoje emocje, przeżycia, nastroje. To nie ubranie, które musi być idealnie dopasowane. Ciało może być niedoskonałe, pod warunkiem, że w ogóle się tym nie przejmujesz. Że nie stresują cię żadne wygniecenia, fałdki, blizny. I jak tu nie kochać Autorki? Gorąco polecam książkę Nataszy Sochy pt. „Zamrożona”.

Wydawnictwu Edipresse Książki bardzo serdecznie dziękuję za egzemplarz recenzencki .    

„(Nie)młodość” – Natasza Socha

Read More

Natasza Socha, (Nie)młodość, Wydawnictwo Edipresse 2019.
#MamaDropsaCzyta

Czy kobiecość ma termin ważności?

(Nie)młodość to finałowa część sagi Nataszy Sochy. Wcześniejsze części (Nie)miłość i (Nie)piękność wręcz pochłonęłam. Natomiast  ostatnią część zaczęłam czytać w okolicach moich urodzin i lektura rozciągnęła się w czasie. Po prostu musiałam nabrać nieco dystansu do siebie, by nie sprawdzać ciągle terminu ważności mojej kobiecości. Trudno się z tym uporać, ale powieść wlała dużo nadziei w moje serce.

Pozwólcie, że na wstępie, tradycyjnie, przybliżę fabułę. Wszystkie części sagi łączą postacie bohaterek uczestniczących w wypadku samochodowym. Tu poznajemy Klarysę, która miała „siedemdziesiąt cztery lata w dokumentach i trzydzieści mniej w głowie. Nosiła kombinezon starszej pani, ale jej wnętrze ciągle chciało śpiewać. I tańczyć”. Taniec bowiem był jej przepustką do szczęścia. To z jej winy doszło do wypadku samochodowego, bo zapomniała, dokąd chciała jechać. Jedną z poszkodowanych była Cecylia, bohaterka (Nie)miłości a drugą – Nasturcja, czyli ta „brzydka” z (Nie)piękności. To mózg spłatał Klarysie figla, a lekarz stwierdził, że nie powinna przebywać sama w domu, sama wychodzić i nie wolno jej jeździć samochodem. Mieszkała z wnukiem Maćkiem, który dostał stypendium zagraniczne i musiał wyjechać. Po wielu wizytach u specjalistów wreszcie postawiono diagnozę, z którą pacjentka absolutnie się nie zgadzała. To nie demencja starcza tylko problemy z koncentracją, zwykłe roztargnienie – tak uważała. „A przecież człowiek stary jest pośrednikiem między przeszłością a przyszłością. Jest pomostem między wczoraj a jutro. Jak można tego nie doceniać!”. Postanowiła wiec podjąć walkę ze stereotypami o starości. Po pewnych incydentach z pamięcią Maciek wybrał dom Hebe „z profesjonalną obsługą i wyjątkowo przyjemnym wyposażeniem”. Mimo to o tego typu miejscach mówiło się: „Poczekalnie. Przejściówki między życiem a śmiercią. Boczne tory. Przedsionki śmierci”. Jak można zadomowić się w miejscu, w którym nagromadzono tyle starości z jej dziwactwami, nawykami, fobią, strachem, chorobami. Klarysę wszystko tu dobijało, źle nastrajało, wręcz przygnębiało. Jedynym miejscem, w którym dobrze się czuła, był park z jej ulubioną ławeczką. I tu los zetknął ją z Martą, druga bohaterką powieści. Odtąd będą obie prowadzić dyskurs o starości i młodości.

Marta – lat 31 – straciła pracę, ponieważ została oszukana przez Annę – wspólniczkę i przyjaciółkę. Lubiła pracę w zakładzie kosmetycznym, w którym zajmowała się głównie paznokciami. A klientki ją wprost kochały. Przyjaciółka zabrała jej wszystko: pracę, motywacje do życia, szczęście i optymizm. Wstydziła się przyznać rodzicom, wybrała wersję o bankructwie. Szukała więc pracy, żyjąc z oszczędności i karmiąc się strachem przed przyszłością. Jedynym oknem na świat Marty był Internet z darmowym wi-fi. Przeglądała więc strony z ofertami pracy. Udało się jej po wielu staraniach zdobyć posadę „specjalistki do spraw miłości prawdziwej” w sklepie, do którego przez całe dotychczasowe życie nigdy nie weszła, czyli w sex shopie. Ale tylko na pół etatu, a z tego trudno się było utrzymać. Gdy wreszcie zdobyła się na akt odwagi i poinformowała rodziców o swojej sytuacji, mama załatwiła jej pracę w domu opieki Hebe. „Starsi ludzie są trochę jak przywiędłe kwiaty i naszym zadaniem jest wyczarować z nich jeszcze odrobinę zapachu” – dowiedziała się od pani Marianny. Czyli miała być ich konewką czy tez źródełkiem życia. Nie lubiła przecież starych ludzi za ich powolność w ruchach, ciągłe szukanie pomocy, bierność, pretensjonalność, żale, złośliwość. Marta, pełna złych emocji, hipokryzji i niechęci do świata, w Hebe została strażnikiem codzienności. Kobieta nie mogła na początku odnaleźć się w nowej pracy, ale z czasem uzmysłowiła sobie, że starość to jest coś nieuchronnego. I postanowiła walczyć o godziwe życie i zajęcia w domu opieki. Klarysa przekonała się, że zarówno pensjonariusze, jak i młodzi, nie lubili Hebe, pobyt czy pracę tu traktowali jako karę. Dlatego też postanowiła dać Marcie nauczkę i udowodnić, że starość nie zawsze musi cuchnąć. Bunt przeciw starości i walka starość contra młodość zostały ogłoszone. A Marta szybko się przekonała, że Klarysa czyta jej w myślach…

Na arenie pojawił się też kolejny ważny bohater powieści Benedykt Malec, instruktor tańca i zajęć ruchowych, „obrzydliwie młody”. Klarysa, kochająca taniec, obserwowała Benedykta z ukrycia. „Terapia tańcem daje ludziom możliwość prawdziwej obecności, powrotu do życia, poddania się zmysłom i ponownego poczucia niezależności. To o wiele więcej niż „taniec”. Chodzi o to, by połączyć się z samym sobą i zaistnieć na nowo. Poruszamy ciałem, żeby poruszyć umysł”. Wzruszyło mnie do łez tango Klarysy i Benedykta na leśnym parkingu, a potem na parkiecie podczas konkursu tańca. To było coś niesamowitego, niezwykłego! To metafora życia – prawdziwego, pełnego wyzwań i przeciwności, a jednocześnie zmuszające do pozostania razem, po to, żeby się wspierać i pomagać sobie nawzajem. To był taniec miłości, zaufania, oddania i zaangażowanych zmysłów. Trochę senny, trochę poetycki, uduchowiony, romantyczny i sentymentalny. Taniec starej kobiety i młodego mężczyzny – doskonale narzędzie do walki ze stereotypami, którymi przecież żył świat.  A dla Marty i czytelników powieści to ważna lekcja, że należy z nimi walczyć, bo starość spotyka się z młodością, patrzy jej prosto w oczy, zagaduje. Czasem idzie za nią kilka kroków z tyłu, a czasem ją wyprzedza. Czasem idą ramię w ramię. Należy to dostrzec.

I to jest piękne, jak piękna jest przyjaźń Klarysy i Marty w powieści, bo przyjaźń nie patrzy na wiek. A zakończenie powieści jest zaskakujące, ale o tym Czytelnicy przekonają się sami, biorąc powieść do ręki. Bardzo dziękuję Pisarce za tę niezwykłą serię a w szczególności za powieść (Nie)młodość. Każdemu z nas towarzyszy strach przed starością. A Natasza Socha oswaja nas z tym tematem tabu.

Narracja jest prowadzona dwutorowo, rozdziały noszą imiona bohaterek. Dzięki temu zabiegowi poznajemy dwa spojrzenia na główny problem powieści. Bardzo ciekawa fabuła, wartka akcja, świetnie są wykreowane postacie bohaterów. Ogromnym walorem jest język powieści. Wywołuje w nas wiele emocji – od śmiechu poprzez ironię sarkazm , irytację, wzruszenie aż do łez. To dla mnie (60+) trudna lektura, ale dająca nadzieję, że starość nie będzie taka zła, mimo że nie będę tańczyć. Chyba że przygoda z instruktorem tańca wciąż przede mną. Póki co mogę się jeszcze świetnie dogadać z moimi dziećmi mimo wytykania czasem w rozmowach, że się powtarzam lub o czymś nie pamiętam. Nie ma między nami różnic międzypokoleniowych, wciąż cenią sobie moje zdanie, poradę, pomoc. Wiedzą, że decyzja, wybór to ich sprawa. Myślę, że „młodego ducha” zawdzięczam wciąż jeszcze pracy w szkole z młodzieżą.

Czy zatem kobiecość ma termin ważności? Moim zdaniem nie ma. Lektura książki skłania do wielu przemyśleń, refleksji.

Wydawnictwu dziękuję za egzemplarz do recenzji!

„(Nie)piękność” – Natasza Socha (#MamaDropsaCzyta)

Read More
 

 

Natasza Socha, (Nie)piękność, Wydawnictwo Edipresse 2019.
#MamaDropsaCzyta
 
„Temat piękna i urody jest wpisany w naszą rzeczywistość. To, jak nas postrzegają inni, zależy w dużym stopniu od tego, jak wyglądamy” –powiedziała w jednym z wywiadów o swojej ostatniej powieści Natasza Socha, jedna z moich ulubionych Autorek. (Nie)piękność. Ile jest warta Twoja uroda? Nataszy Sochy to kontynuacja powieści (Nie)miłość.
 
Przed jej napisaniem Natasza Socha przeczytała różne źródła, opracowania i badania n.t. piękna i urody oraz ich wpływu na ludzkie życie. Wiadomo, że uroda jest pojęciem względnym, ale przez psychologów i socjologów zostały stworzone pewne standardy piękna, dzięki którym ludzie nas pozytywnie odbierają. I tak na pierwszym miejscu znalazła się ogólna symetria twarzy i ciała, regularne rysy – twarze typowe najbardziej atrakcyjne, zadbana i czysta skóra, zdrowe, ładne zęby, płaski brzuch. Każdy z nas także w sobie nosi stereotypy piękna. Podtytuł powieści sugeruje, że z powodu naszego wyglądu możemy być dyskryminowani przez innych, a z drugiej strony osobom urodziwym łatwiej jest przejść przez sito rozmowy kwalifikacyjnej, by zdobyć dobrą pracę, abstrahując od kwalifikacji. Ładny wygląd to połowa sukcesu, zapewnia  awans, wsparcie a nawet chroni przed zwolnieniem  Smutne to, ale prawdziwe. Z drugiej strony osoby piękne tez mają niełatwo, ponieważ ich każdy krok jest oceniany, taksowany – jak w przypadku modelek na wybiegu. W czasach urodowej presji można  nieustannie poprawiać swój wygląd, ale też można popaść w obsesję.
 
W powieści (Nie)piękność Natasza Socha właśnie poruszyła problemy, z którymi borykają się osoby mniej atrakcyjne piękności. Poznajemy tu historię kobiety brzydkiej, mającej ogromne problemy z samooceną. Wszystko w niej było paskudne i nieatrakcyjne – niespójna uroda przyczyniła się do zniknięcia luster w domu, ubolewającej nad tym, że rodzice dali jej tak piękne imię, które absolutnie nie pasowało do reszty. Życie Nasturcji Malczak „składało się z przemykania i siedzenia w domu. Pracę miała nietypowa, ale za to w miarę dobrze płatną. Była ghostwriterem wszystkiego, co takiego ghosta wymagało”. Lubiła pisać i chować się za ekranem komputera. Pracowała zdalnie, ale wydawnictwo z powodu dużej ilości zleceń domagało się, by przynajmniej dwa razy w tygodniu pojawiała się w firmie. Nie lubiła tego, ponieważ wydawało się jej, że wszyscy patrzą na nią z litością lub ze współczuciem. Większość pracowników uważała, że wygląd jest bardzo ważny. Podobno piękno rodzi się w głowie. Bzdura. Wszyscy wiedzą, ze najważniejsze jest odbicie w lustrze. Jeśli ono patrzy na ciebie z uznaniem i kiwa z zadowoleniem głową, masz szansę na szczęśliwe życie. Gorzej, kiedy się wzdryga.
 
Nasturcja miała swoje osobliwe dość hobby: lubiła podglądać sąsiadkę mieszkającą w klatce obok – przepiękną blondynkę, w której wszystko było doskonałe łącznie z talentem do poruszania się z wdziękiem i gracją. Nasturcja była nią zachwycona. „Najchętniej żyłaby tak jak ona, ale kiedy ktoś jest brzydki, nieatrakcyjny i nijaki – nie powinien nawet próbować tańczyć, zakładać kobiecych sukienek i malować ust choćby błyszczykiem”. Chowała się więc za obszernymi, powyciąganymi swetrami w kolorze czarnym, szarym, beżowym, ciepłym brązie, zielonym. Dzięki tym barwom mogła wtopić się w tłum i nie przykuwać czyjejś uwagi.  „Bezpieczeństwo i sztuka kamuflażu. Kameleon miasta”.
 

Człowiek brzydki całe życie próbuje udowodnić światu swoją wartość. Wchodzi na wyższe góry, przepływa dłuższe rzeki, skacze na głębsze wody. A tak na koniec jest oceniany przez pryzmat błękitu swoich oczu i długości nóg. Naprawdę warto tak pieprzyć o wewnętrznym pięknie?

 
Nasturcja cały dzień miała wypełniony pracą z krótkimi przerwami na byle jaki posiłek. Wzmacniała się flirtem przez Internet aż z 17 mężczyznami. Pod awatarem kobiety pięknej acz niedostępnej, obiektu marzeń wielu mężczyzn lubiła odpływać w „świat uwielbienia, podziwu i niekończącej się adoracji. Zanurzała się w komplementach, nurkowała w zachwytach i chłonęła słowa ekscytacji. nic dziwnego. była w końcu kobieta idealną. Nie marudziła, nie narzekała, potrafiła pięknie pisać, doskonale flirtować i nigdy nie była zazdrosna”. Droga samotnego – jako opcja, ona walczy ze stereotypami – życia Nasturcji przecina się pewnego dnia z drogą drugiej bohaterki – czterdziestopięcioletniej Pauliny, która wydaje się być ideałem piękna. Nikt nie wie, ile ją to kosztuje i jak bardzo w głębi duszy czuje się samotna po odejściu kolejnego mężczyzny z jej życia. Jak obsesja matki wpłynęła na jej życie? Co wyniknie ze spotkania brzydoty z urodą? Do czego doprowadzą bohaterki  spotkania, rozmowy czy wreszcie dyskusje o urodzie, pięknie lub brzydocie? Czy w ich życiu pojawią się wreszcie jacyś mężczyźni?   

„Żeby piękno można było ocenić, potrzebna jest też brzydota. Więc nie można jej eliminować, bo wtedy nikt nie miałby punktu odniesienia”. Czy brzydka Nasturcja dzięki ślicznej Paulinie odnajdzie drogę do siebie? Czy projekt Piękno w pracy okaże się li tylko chichotem losu dla bohaterów?
 
Jak wspomniałam, powieść czyta się szybko mimo opisów. Mnie one nie nużyły, bo czemuś służyły. Fabuła i kreacja bohaterów mnie kompletnie zaskoczyła. Sposób, w jaki autorka poruszyła główny problem utworu. Co może wyniknąć ze spotkania piękna z brzydotą? Uroda wlewała się w brzydotę, brzydota przenikała piękno i na moment zapanowała harmonia, nawet jeśli tylko w tym mieszkaniu i tylko na parę chwil. Celowo nie wspominałam o bohaterach męskich podobnie zestawionych jak kobiety. Praca nad projektem przyniosła wręcz zaskakujące efekty, a przemiana bohaterki, a właściwie bohaterek i ich poszukiwania właściwej definicji urody, piękna pomogły obnażyć nasze stereotypy myślowe. i nie chodzi tu o przemianę kopciuszka, absolutnie. Rozprawić się z tematem powieści pomógł Pisarce specyficzny styl, język, zabarwiony emocjonalnie, czasem dosadnie, kpiną ironią czy sarkazmem. Powieść podzielona jest na rozdziały, z których każdy jest poprzedzony dysertacją o kanonach piękna czy przytoczeniem fragmentów źródeł, do których sięgnęła Autorka , przygotowując się do pisania powieści. A co łączy treść obu powieści (Nie)miłość i (Nie)piękność? Cecylia i Nasturcja uczestniczyły w tym samym wypadku samochodowym, z którego Nasturcja wyszła  tylko ze złamaną ręką.  
 
Lektura kolejnej powieści Nataszy Sochy za mną. Często do niej wracałam z uwagi na moje problemy z samooceną, kompleksy, niechęć, niewłaściwa reakcja na przyjmowanie komplementów. I wiem, że ucieczka do świata książek, wirtualne przyjaźnie, znajomości nie pomogą w rozwiązaniu problemów, nie można się schować za pięknym awatarem, bo życie nas zdemaskuje. Do tego potrzebny jest drugi człowiek, rozmowy z nim. Nie musi być tak sam jak ja, ale by patrzył na świat podobnie, żeby mi pomógł zmienić spojrzenie na wszystko dookoła, pomógł wykorzenić lęki z serca a wlać spokój, wewnętrzne piękno, które jest gwarancją szczęścia. Bliscy mi to zapewniają, mam wsparcie, ale bywa, że te 8 godz. samotności w domu doskwiera. Uwierzyć w siebie, polubić siebie, wreszcie zaprzyjaźnić się ze sobą nie zawsze jest łatwo. Ale zawsze warto, o czym znowu przekonały mnie bohaterki książki: brzydka Nasturcja, ale piękna wewnętrznie i śliczna Paulina, brzydka wewnętrznie, z problemami, kompleksami.
 
 
Polecam oba tytuły!
Wydawnictwu  dziękuję serdecznie za egzemplarz do recenzji!
 

„(Nie)miłość. Z tobą i bez ciebie” – Natasza Socha (#MamaDropsaCzyta)

Read More
 

 

Natasza Socha, (Nie)miłość. Z tobą i bez ciebie, Wydawnictwo Edipresse 2019.
 
To nie miłość umiera, to ludzie od siebie odchodzą…
Małżeństwo to często mieszanka złudzeń i marzeń, a potem brutalne z nich odarcie.
 
Najnowsza powieść Nataszy Sochy (Nie)miłość to niezwykle interesujące studium małżeństwa Cecylii i Wiktora, którzy w ciągu czternastu lat znajomości a trzynastu lat po ślubie wpadli w letarg i marzą o rozwodzie. Miłość się wypaliła, to rutyna ją zabiła. A zapanowały: Nieobecność. Niezrozumienie. Niemiłość. I właśnie poprzez historię ich małżeństwa, opowiedzianą z perspektywy jeszcze męża i żony Pisarka definiuje „niemiłość”. Czy jest ona końcem wszystkiego, czy raczej początkiem czegoś nowego?
 
Cecylia Kosowska to 38-letnia kobieta, żona, matka 13-letniej Alicji, ornitolog  na pół etatu w stacji badawczej, zajmowała się także pisaniem artykułów i referatów o ptakach. Kocham ptaki, kocham ich zwyczaje, ich wspólny lot, ich skrzydła. Wiktora, pracownika naukowego w trakcie rozprawy habilitacyjnej, poznała przypadkowo na prelekcji, od razu zaiskrzyło między nimi, szybko zaszła w ciążę. Była przygotowana na to, że da radę sama wychować dziecko. Ale Wiktor stanął na wysokości zadania i wzięli ślub cywilny.
 
Skoczyłam w przyszłość z dużym optymizmem i naprawdę nie mam pojęcia, jak to się stało, że nie zostało z niego nic. Nawet uśmiech mi stopniał.
 
Po latach Wiktor się zmienił, uczucie się wypaliło a życie z nim zastawiało pułapki. Cecylia próbowała znaleźć szczęście, flirtując na portalach internetowych. W dniu, w którym postanowiła go wreszcie poinformować o rozwodzie, miała bardzo poważny wypadek samochodowy. Wylądowała w szpitalu, operacja, leżenie, uraz kręgosłupa, długotrwała i kompleksowa rehabilitacja. Nie wiadomo, kiedy będzie chodzić. Co z ich rozstaniem? Cecylia była święcie przekonana, że wypadek to kara za decyzję o rozwodzie. Los zadrwił sobie z niej, z jej planów. Mimo rozpaczy, bezradności i bezsilności postanowiła, że będzie twarda i da radę. Musi jedynie uzbroić się w cierpliwość i nie dać się zjeść własnym lękom oraz depresji. A Wiktor trwał przy niej, była przecież ciągle jego żoną i matką córki. On też od dłuższego czasu przygotowywał się do poważnej rozmowy z Cecylią, że odchodzi, bo  zakochał się w swojej studentce:
 
Nagle w jego małżeństwie zaczęło ubywać szczęścia, zupełnie jakby ktoś zrobił maleńką dziurkę w torbie pełnej piasku. I wysypywało się ono powoli, niespiesznie, nie zwracając niczyjej uwagi. W końcu w torbie zostało tylko kilka ziarenek.
 
Karolina wydawała mu się kobietą idealną. Czy nie tak samo myślał kilkanaście lat temu o Cecylii? Czy to nie za zdradę los uwikłał w wypadek samochodowy Cecylię? Postanowił jednak, że po kilkunastu latach małżeństwa zaopiekuje się żoną na wózku, a potem przeprowadzi się do kochanki. To taki gest pożegnalny! Będzie odpowiedzialny i rozsądny, bowiem wyniósł to z domu, obserwując miłość rodziców, ich wzajemną odpowiedzialność i niesienie pomocy w niedobrych momentach. Miłość rodziców polegała na ciągłej obecności. Znalazł się więc w sytuacji, w której był niezastąpiony, czuł się potrzebny Cecylii, która w domu przykuta do wózka inwalidzkiego popadła w depresję.
 
Podobny schemat spotykamy w wielu książkach. Ale u Nataszy Sochy frapujący jest sposób przedstawienia historii małżeństwa bohaterów, przejście ze stanu miłości w niemiłość. Powieść składa się z rozdziałów noszących imiona bohaterów, w których Pisarka przedstawia krok po kroku rozpad ich związku od pojawienia się pierwszych rys, wzajemnych pretensji, żali, urazów, niechęci, zranień, kłótni, awantur nagromadzonych przez lata po dyskomfort, kryzys, obojętność, rozwód najpierw w głowach z perspektywy męża i żony. Każdy rozdział zaś kończy się opisem życia ptaków, które często zachowują się podobnie jak ludzie. Ich postawy korespondują  z sytuacją bohaterów lub są jej uzupełnieniem czy też zapowiedzią zmian. Pisarka często w opisie ptaków stosuje personifikację. Historię bohaterów wręcz się pochłania, czyta się szybko a to za sprawą języka pozornie lekkiego, prostego z jednej strony. Bowiem Natasza Socha włada językiem jako narzędziem opisu perfekcyjnie, po mistrzowsku, dając wyraz swej erudycji, kunsztowi pisarskiemu. Język obfituje w oryginalne, różnorodne metafory oparte na zaskakujących skojarzeniach, epitety, porównania. Odnajdujemy tu wiele definicji małżeństwa w różnym jego stadium a ich autorami są mąż i żona. W powieści nie ujawnia się narrator, nikt tu nie komentuje, nie krytykuje i nie ocenia postępowania bohaterów. Musi tego dokonać czytelnik. Wspomniałam, że książkę się pochłania, ale zmusza nas ona do refleksji nad swoim małżeństwem, nad naszym zachowaniem, nad tym, na jakim etapie jesteśmy, czego nam brakuje w związku, nad czym popracować, o co zawalczyć a co poprawić.
 
Małżeństwa po prostu są. Kiedy przeminie fala zachłyśnięcia się drugą osobą, następuje czas flauty, który powinien być przecież stanem idealnym. Żadnych nerwowych ruchów, żadnych sztormów i wirów, w które można wpaść i nawet się podtopić. Wszystko płynie jakimś zwyczajnym rytmem, którego człowiek tak naprawdę potrzebuje. Czy ludzie naprawdę chcą burz, nawałnic i wichur, które sieja spustoszenie? Chyba każdy z nas marzy raczej o błękitnym niebie, przeciętym czasem jakąś chmurą, która rzuca cień dający wytchnienie. Jego związek z Cecylią był błękitem, którego kolor jednak się wybarwił. A kiedy coś staje się przezroczyste, to po prostu znika. Dotyk chowa się w dwóch ciałach, nie szukając się już nawzajem. Usta wcale nie chcą drugich ust, podobnie zresztą jak dłonie. jedność staje się dwoma niezależnymi bytami, które w żaden sposób nie są już namagnesowane. Związek wchodzi w jakąś dziwną fizykę smutku i wzajemnego odpychania się ciał.
 
Moje małżeństwo trwa ponad 33 lata. Fizyka to nie jest moja bajka, zatem w tym momencie musiałam się zastanowić nad odmianą błękitu w naszym związku. Uświadomiłam sobie, jak ważna jest rozmowa a nie tylko komunikaty, lakoniczne jak sms-y. Jak dobrze, że mogę też z drugiej strony zapanować nad swoim gadulstwem, czepianiem się, uciekając w świat książek. Czytanie jest  pasją rodzinną. Wracam jednak do języka powieści, który mnie oczarował. Chwilami jest zaprawiony humorem, czarną jego odmianą, ironią, sarkazmem, kolokwializmami, wulgaryzmami, jest bardzo soczysty, dosadny, barwny, nacechowany stylistycznie –  kipiący wręcz feerią emocji, aby oddać stan duszy żony i  męża. Dzięki temu bohaterowie są autentyczni. Cecylia i Wiktor często odczuwali  wyrzuty sumienia, mimo że w swoich głowach od dawna nie byli małżeństwem.
 
Sumienie ludzkie jest czymś skandalicznie wkurzającym. Milczy przez długi czas uśpione albo nieobecne, a kiedy o nim zapominasz, podnosi swój łeb i patrzy ci pytająco w oczy. Zagląda w myśli. I nic nie mówi. Kompletnie nic. A milczenie jest czasem o wiele głośniejsze niż strzał z karabinu – to niezwykle sugestywna animizacja. Wiktor zastanawiał się, dlaczego skoro człowiek tak szybko się zakochuje, nie może równie szybko się odkochać. Przecież niemiłość w ich związku  pojawiła się wyraźnie z obu stron. Bohaterka jako ornitolog obserwuje, podgląda ptaki – to jest jej praca. Przenosi to do swojego życia i obserwuje męża, którego zachowanie uświadamia jej zmiany: On się puszy, stroi i mimowolnie wypina do przodu pierś. Jak rajski ptak gotowy na podbój kolejnej samiczki. I jeszcze na koniec o intymności wspólnych poranków w małżeństwie: (…) buduje się ją latami, że jest równie misterna jak konstrukcja gniazda jaskółek. Tylko teoretycznie są to grudki błota i gliny, ale w jakże przemyślany sposób ułożone. Kawałek ziemi zaczepiany jest o chropowatą powierzchnię, a „cegiełki” układane na krzyż w stosunku do poprzednich. Potem jeszcze stabilna podłoga i koniec końców powstaje misterne dzieło sztuki. A jak postrzegała siebie pani ornitolog? Porzucona żona z nieczynnymi nogami, brzydka, stara i nikomu niepotrzebna(…) jak zepsuta zabawka na wielkim wysypisku lalek, którymi nikt już nie chciał się bawić. A przecież pragnęła wolności, ucieczki, zakochać się znowu, zasmakować szczęścia naprawdę. A los uwikłał ją w wypadek samochodowy i dał w prezencie wózek inwalidzki i czas, który musiała spędzić z mężem. Dlaczego? Bo życie jest huśtawką nastrojów, jest wahaniem, jest robieniem trzech kroków naprzód i dwóch wstecz. A czasem odwrotnie. Jest tańcem na linie, poczuciem zagrożenia wymieszanym z momentami absolutnego szczęścia. Jest niezdecydowaniem. Łzami i śmiechem. W tym tkwi jego urok, a nie w niekończącej się nirwanie. Nie chcę ciągle mówić o wdzięczności i dziękować za to, że rano słońce świeci. (…) Więc tak może i dobrze się stało, że straciłam chwilowo władzę nad swoim ciałem, może to jest po coś. Czy rzeczywiście było to po coś? Czy bohaterom udało się wyjść z małżeńskiego letargu?
 
Urzekła mnie historia Cecylii i Wiktora , którą Pisarka,  tak po mistrzowsku władając językiem, nam opowiedziała. Jej zakończenie jest, moim skromnym zdaniem, parafrazą Rozmowy lirycznej Gałczyńskiego a właściwie (nie)lirycznej , bo o (nie)miłości. Czy ta ich niemiłość była jednak prawdziwa? Na to pytanie czytelnik musi sam znaleźć odpowiedź. Jest ona (nie)oczywista jak zawsze u Nataszy Sochy. Zachęcam zatem gorąco do lektury tej niezwykłej powieści bogatej językowo, poetyckiej, opartej na wnikliwej obserwacji życia bohaterów.         
 
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu!

„Mgły Toskanii” – Natasza Socha (#MamaDropsaCzyta)

Read More
 

 

Natasza Socha, Mgły Toskanii, Wydawnictwo Edipresse 2018.
Recenzja z cyklu #MamaDropsaCzyta
 
Tytuł najnowszej książki Nataszy Sochy od pierwszych zapowiedzi zaintrygował mnie, bowiem od razu dopatrzyłam się metaforycznego znaczenia. Jeszcze pytanie zamieszczone pod tytułem: „Czy można kochać dwóch mężczyzn jednocześnie?” zmotywowało do sięgnięcia po książkę. Marząc o podróżach, muszę wciąż zaspokajać ich głód podróżami literackimi. Przed laty czytałam całą serię książek Marleny de Blasi, m.in. „Tysiąc dni w Toskanii”, gdzie autorka maluje i oddaje słowem piękno krajobrazów, zapachów, smaków i kolorów Toskanii. Dzięki ich lekturze mogłam zapomnieć o problemach zdrowotnych i podróżować po słonecznej Italii. Z książką Nataszy Sochy postanowiłam udać się ponownie w podróż literacką do malowniczej Toskanii.
 
„Człowiek w człowieku, dwoistość uczuć”
 
Bohaterką książki jest Lena , tak naprawdę Helena Magdalena, Nebia, co po włosku oznacza mgłę. Helena było jej imieniem właściwym, imię Magdalena otrzymała po swojej nienarodzonej siostrze bliźniaczce, którą wchłonęła na początku ciąży. Lena odnosiła wrażenie, że towarzyszy jej dualizm emocjonalny, bardzo dziwny stan. Bohaterkę poznajemy w chwili dwudziestych dziewiątych urodzin, gdy pracuje jako konserwator dzieł sztuki. Jest w udanym związku z Igorem – fotografem. Łączą ich wspólne zainteresowania, empatia, doskonale się uzupełniają. W dniu urodzin Lena dostaje od kochających rodziców niezwykły prezent-blaszane pudełko bez pokrywki, symbol otwarcia na nowe doznania, które miała zapełniać magicznymi momentami, życiowymi doświadczeniami i próbować zapachu słońca w innej części świata. Akurat nadarza się ku temu okazja, bowiem Lena otrzymuje zlecenie międzynarodowe na rekonstrukcję pewnego fresku z szesnastego wieku w kościele Santa Caterina w Sienie, w Toskanii….
 
Z każdym dniem bohaterka coraz lepiej czuje się w malowniczej części Włoch. Sprawcą takiego stanu jest Maksymilian a właściwie Ian Stawski, starszy mężczyzna i przystojny rzeźbiarz, do którego numer telefonu podał jej Igor(!), na wypadek gdyby potrzebowała pomocy kogoś, kto mówi po polsku. Toskania staje się dla dziewczyny najpiękniejszym miejscem na ziemi. Nie chce i nie potrafi oderwać oczu od kolorów, nasycić się zapachami, przestać zachwycać się kolejnym dniem. W dodatku łapie się na tym, że Ian nie jest jej obojętny a tęsknota za Igorem maleje z każdą chwilą… I Ian szybko uświadamia sobie, że rodaczka nie jest mu obojętną. Dziewczyna przypomina mu bowiem Zuzannę – żonę… Jaką decyzję podejmie Lena? Z którym mężczyzną zdecyduje się iść przez życie? Odpowiedzi na te pytania można odnaleźć w powieści.
 
Pisarka poruszyła wiele ważnych problemów. Mnie zafascynowało to, jak Toskania – piękne widoki, obrazy, feeria kolorów, smaki, zapachy mogą wpłynąć na zmysły człowieka, na ogromną metamorfozę. Jak pomaga rozsmakować się w świecie, oczyścić się z toksyn, oddychać pełną piersią, wypełnić się spokojem, szczęściem i miłością.
 
Ojciec i syn. Co ich łączy, a co dzieli?
 
Ważnym wątkiem w powieści jest układ między ojcem i synem, który chciał być tylko dzieckiem matki. Przez lata wyrywali ją sobie z rąk i jeden próbował udowodnić drugiemu, że ma do niej większe prawo. Jaką rolę w tym  wszystkim odegrała Lena ? Dokąd zaprowadził bohaterów paradoks złych wyborów i nieograniczonej wolności?
 
Powieść niewątpliwie urzeka pięknym językiem obfitującym w metafory, epitety, porównania i oddziałującym na nasze wszystkie zmysły. Bardzo się cieszę z kolejnej podróży po Toskanii. Wydawało mi się, że jestem obok bohaterów i chłonę otaczający cudny świat też wszystkimi zmysłami. Obrazy żyją, dźwięczą, urzekają kolorami, kuszą zapachami. Ian i mnie objaśnia , jak chłonąć,  smakować świat.
 
Dlaczego „Mgły Toskanii”?
 
Zaintrygował mnie tytuł powieści. Mgła kojarzy mi się z brakiem widoczności, z wilgocią, zimnem, z brzydką jesienią. W powieści mgła jest metaforą. Nazwisko Leny po włosku oznacza właśnie mgłę. Opisy pojawiają się kilkakrotnie.
 

 Słońce już muskało pagórki i pola, a swoimi promieniami malowało widok, od którego zapierało dech w piersiach. A ona leżała jak pierzyna albo raczej unosiła się delikatnie, odkrywając powoli to, co skryła pod swoim ciepłem. nigdy wcześniej nie widziałam tak zjawiskowej i baśniowej mgły. Puszystej, miękkiej, leniwej. Roztapiała się powoli, jakby do końca chciała pokazywać swoją biała sukienkę, a potem wreszcie odsłonić zieleń, we wszystkich jej odcieniach(…) ta mgła była zdecydowanie inna od tej, w której ja sama od jakiegoś czasu błądzę.

 

Mgła oznacza mocno ograniczoną widoczność. Powstaje nie tylko tam, gdzie jest wilgoć, ale również wskutek temperatury, ruchu powietrza i wirujących w nim zabrudzeń. To nie jest tylko zwykłe zjawisko atmosferyczne, to coś bardziej skomplikowanego. Przy bezwietrznych warunkach jej warstwa może mieć kilkadziesiąt centymetrów grubości i przypomina mleko, przez które niewiele widać. Ale kiedy zawieje silniejszy wiatr, grubość tego mleka wynosi nawet kilkaset metrów. 

 

Lena błądziła w takiej mgle. Rozległej, nieprzepuszczalnej, na swój sposób pięknej, ale i mylącej.  

 
Bardzo dziękuję Autorce za tę cudowną, poetycką, chwilami filozoficzną podróż literacką do urzekającej Toskanii. Mogłam, podobnie jak Lena, nabrać w garść cudnego życia w Sienie. Pozostawię zakładki w książce, aby zimą, której nie lubię, raczyć się urokliwymi obrazami, które teraz będę przechowywać w sercu.
 
Wydawnictwo dziękuję za egzemplarz do recenzji!

 

„Troje na huśtawce” – Natasza Socha

Read More
 

 

tytuł: „Troje na huśtawce”
autor: Natasza Socha
Wydawnictwo Edipresse
cykl #MamaDropsaCzyta
„Troje na huśtawce” – Natasza Socha
 
Jeśli przyjmiemy, że życie jest windą, to wszystko można sobie bardzo prosto wytłumaczyć. Opuściłam piętro z napisem małżeństwo i znowu jadę w górę. Właśnie wysiadłam na poziomie romans z młodszym”.
 
Cytat zamieszczony na okładce najnowszej powieści Nataszy Sochy „Troje na huśtawce” sprawił, że postanowiłam sięgnąć po książkę. Jestem w moim szczęśliwym związku starszą żoną od mojego Męża o 5 lat. Prawie 33 lata temu w małym miasteczku nie wszystkim to się podobało, plotka goniła plotkę, ale my się tym nie przejmowaliśmy i po półrocznej znajomości podjęliśmy decyzję o ślubie. I nie żałujemy tego kroku. Mąż jest bardzo dobrym człowiekiem, moim przyjacielem i kochającym ojcem. Choć nie zawsze nasze życie było usłane kolorowymi frezjami (z bukietu ślubnego), ale zawsze mogliśmy i możemy na siebie liczyć.
 
Troje na huśtawce, czyli troje bohaterów na huśtawce życia, emocji. Ich historia opowiedziana też z ogromną dawką emocji, ale z dystansem. Na końcu czytelnik musi odpowiedzieć sobie na bardzo ważne pytanie: Co w życiu jest najważniejsze? Przyjaźń czy miłość?
 
Książka jest napisana w formie chaotycznego pamiętnika jednej z bohaterek o dziwnie brzmiącym imieniu Koralia – filozofka, sekretarka, przedszkolanka od zajęć plastycznych. Chaotyczny, ponieważ retrospekcje, wspomnienia, pojedyncze dni, obrazy z mniej lub bardziej ważnych chwil niemal nieustannie przeplatają się w jej głowie. Chaotyczny, bo chaos wtargnął w dość ustabilizowane dotąd życie czterdziestodwuletniej bohaterki w dniu, w którym mąż po ośmiu latach małżeństwa postanowił odejść, żeby się w nim nie udusić. Odczuła rozwód jako porażkę, lecz nie miała ochoty walczyć, by na nowo poskładać małżeństwo. „Nuda. Nuda. Nuda. Największy morderca każdego związku. Szare kartki codzienności”. Czuła się osamotniona, rozgoryczona, narzekała na bezczynność, nudę, randki w ciemno kończyły się jej ucieczką, była „pozamykana na cztery spusty”. Życie jej przypominało kupkę gruzu, który prędzej czy później należało uporządkować, pozamiatać. W końcu musiała chwycić za miotłę. Porządki w życiu rozpoczęła od remontu mieszkania, by zamalować przeszłość na inny kolor. Rzecz jasna Koralia nie była z tym wszystkim sama, bowiem przyjaźniła się od lat (dorastały na jednym podwórku) z fascynującą , niezwykłą  Aurelią, dobrym duchem, sześć  lat starszą, matką Tytusa, którego samotnie wychowywała. Rozstała się  ze swoim partnerem, gdy była w ciąży. Mieli wtedy po dwadzieścia kilka lat, kończyli studia i nie chcieli zakładać rodziny. Aurelia pracowała w firmie konsultingowej jako analityk rynku. Koralia jako dwudziestoletnia studentka została nianią dwuletniego Tytusa , uroczego chłopczyka, z którym bardzo lubiła spędzać czas trzy razy w tygodniu po zajęciach. Gdy w małżeństwie nie udało się jej zostać mamą, traktowała Tytusa jak przyszywanego syna, patrzyła nań „mamusiowo”. Lata mijały, chłopiec „ładnie im wyrósł”, miał poukładane w głowie, a między nimi narodziła się przyjaźń. Tytus po maturze studiował najpierw fizjoterapię, a następnie weterynarię, ukończył kursy, szkolenia z zakresu masażu zwierząt małych, by prowadzić zajęcia terapeutyczne.  Wynajął mieszkanie, zaczął się umawiać na randki. Przyjaciółki mogły być z niego dumne. Aurelia zaproponowała, że Tytus pomoże remontować mieszkanie. Podczas malowania ścian fajnie im się rozmawiało na różne tematy, m.in. o przyjaźni damsko-męskiej.
 
Stare przysłowie francuskie mówi, że przyjaźń to tak naprawdę miłość, tyle że bez skrzydeł . Skrzydła wyrastają trochę później i najczęściej na własne życzenie”.
 
Koralia zdała sobie sprawę z tego, że zaczęła patrzeć na Tytusa oczyma bez matczynej nuty, on się jej po prostu podobał jako mężczyzna. Początkowo ta metamorfoza przyjaźni mocno ją krępowała. Przecież Aurelia była jej przyjaciółką. A potem pojawiła się możliwość wspólnego wyjazdu na wycieczkę do Maroka. W tzw. międzyczasie Tytus zaproponował serię masaży szyi i karku najpierw w klinice a potem przychodził po pracy do domu Koralii. Coraz częściej zaczęli się umawiać na mieście, zjedli niezwykle zmysłową kolację w zupełnych ciemnościach w restauracji, bo lubili spędzać ze sobą czas.
 
Przyjaźń buduje się latami, ale to nie znaczy, że można ją odmierzać liczba minionych dni. Że wystarczą daty. Przyjaźń jest mieszanką wspólnych przeżyć i wspólnych kłótni. Pomaganiem sobie nawzajem i stawaniem murem w sytuacjach, kiedy inni pluja. Pogłaskaniem i pogrożeniem. Akceptacją,  wspieranie, dochowywaniem tajemnic, szczerością, wybaczaniem, szanowaniem cudzego zdania”.
 
Koralia przypomniała sobie obraz z przeszłości, gdy Aurelia uratowała jej życie i obiecała wtedy wierność i że zawsze będzie mogła liczyć na jej pomoc. I że nigdy jej nie zawiedzie. A teraz niemoralnym postępowaniem wbija jej nóż w plecy? No i Maroko we trójkę z powodu arcyważnego projektu w pracy Aurelii okazało się wycieczką we dwoje. To była „absolutnie fenomenalna podróż”. Koralia czuła się tu bezwiekowa, nikt jej nie oceniał, uwolniła się od stereotypów, wyzbyła lęków i obaw. Chwile szczęścia przeżywała, gdy podczas zwiedzania Tytus wziął ją za rękę, objął ramieniem, pocałował, czuła się bowiem „jak w środku opowieści z tysiąca i jednej nocy, która musiała zakończyć się dobrze”. Tylko Aurelia spędzała jej sen z powiek, ponieważ nie miała zielonego pojęcia o ich relacji. Co robić? Czy tak wolno? Czy tak można? Przecież Aurelia, matka Tytusa, była przyjaciółką, a ona była o 18 lat starsza i go wychowywała od dziecka. Była pewna, że romans z Tytusem przekreśli ich przyjaźń na zawsze, „zakopie w ziemi dwadzieścia lat i wyśmieje każdą próbę ratowania relacji”. Aurelia absolutnie jej nie wybaczy. Wyrzuty sumienia tłumiła wynurzeniami filozoficznymi, wszak studiowała filozofię. Bardzo się bała demaskacji.
 
Czy wreszcie rozum ustąpił miejsca chemii? Czy Koralia została kochanką Tytusa? Czy przyznała się do wszystkiego Aurelii ? A co o tym wszystkim sądził Tytus? Jakiego wyboru dokonała w końcu Koralia: przyjaźń czy miłość? Gorąco zachęcam do sięgnięcia po książkę, aby znaleźć odpowiedzi na te pytania.
 
Natasza Socha umieściła troje bohaterów i czytelników na huśtawce emocjonalnej. Dla małego dziecka bujanie na huśtawce czy kręcenie na karuzeli jest absolutnym hitem. Kiedy Tytus był malutki, uwielbiał delikatne kołysanie w ramionach, potem bujanie jak najmocniej. Kołysały go Aurelia i Koralia, przeżywając chwile szczęścia i miłości do kochanego synka. Po dwudziestu kilku latach Koralia przeżywając mieszankę emocji, kołysze  się jakby na huśtawce zdarzeń i nie może stanąć mocno na ziemi. Pisarka świetnie wykreowała portret Koralii. Z każdą przeczytaną stroną nie mogłam się doczekać, jaką decyzję podejmie bohaterka. Udzielały mi się jej emocje. Na szczęście pisarka zastosowała  humor, ironię, lekki język. Czytając, przeżywamy , wzruszamy, wkurzamy się, ale i się śmiejemy. Najbardziej zaskoczyło mnie zakończenie powieści. Zmusiło właściwie do jego napisania, co nie było łatwe i skłoniło do przemyśleń, refleksji na temat życiowych wyborów. Czy w życiu można mieć tylko i wyłącznie własną drogę do szczęścia?
 
„Miłość można skatalogować na różne sposoby, można ją też podzielić na gorsze i lepsze okresy. Ale jeśli jest to miłość naszego życia, to nie można jej przekreślić tylko dlatego, że jednemu z nas wyczerpują się baterie. Albo że komuś to przeszkadza”. Te mądre słowa wypowiada pan Antoni, którego niezwykle wzruszającą historię miłości do chorej na alzheimera żony Doroty poznajemy w powieści.
 
To kolejna świetna książka Nataszy Sochy, z którą warto spędzić kilka wieczorów.

 

„Biuro Przesyłek Niedoręczonych” – Natasza Socha

Święta, święta i po świętach, ale
przyznajcie, że w powietrzu czuć jeszcze atmosferę i magię minionych dni. Jeśli
macie ochotę pielęgnować w sobie ducha Świąt, warto sięgnąć po ciepłą, wręcz
bajkową i oczywiście związaną z wigilią powieść Nataszy Sochy Biuro przesyłek niedoręczonych.
Zuzanna postanawia przeprowadzić się do
Miasteczka. Wynajmuje małe mieszkanie i w towarzystwie półtorarocznej
lotopałanki karłowatej rozpoczyna samodzielne życie (Autorce dziękuję za lekcję
biologii – nie miałam pojęcia o istnieniu takiego zwierzęcia!). Zuzia znajduje
pracę w Biurze Przesyłek Niedoręczonych. Trafiają tam listy i paczki, które
nigdy nie trafiły do adresatów. Bohaterkę także prześladuje list, który w porę
nie dotarł do odbiorcy… Pewnego dnia natrafia na listy, których nadawcy od
trzydziestu ośmiu lat nie mogą się spotkać. Postanawia wziąć sprawy w swoje
ręce i doprowadzić do spotkania Tekli i Gaspara. Ma czas tylko do Wigilii.
Zuzanna pragnie pomóc nie tylko autorom
listów. Stara się przywrócić wiarę w życie niepełnosprawnemu i zgorzkniałemu
sąsiadowi. Finał jej „akcji” okaże się dość zaskakujący.
W moim odczuciu to nie Zuzia jest główną
bohaterką historii, mimo że to od niej zaczyna się „całe zamieszanie”. Według
mnie pierwsze skrzypce w tej powieści grają Tekla i Gaspar – postaci o
wyjątkowych imionach, wyjątkowych wspomnieniach i wyjątkowym marzeniu. Mimo
upływu czasu i różnych życiowych doświadczeń nie przestają wierzyć, że
dotrzymają złożonej przed laty obietnicy.
Historia została podzielona na
rozdziały. Natasza Socha stosuje
narrację trzecioosobową. W prozie znajdziemy fragmenty listów oraz bajkę, która
dosłownie ratuje życie. Autorka posługuje się prostą, ale piękną polszczyzną.
Dialogi przeplata pełnymi emocji wspomnieniami bohaterów i absolutnie
nienużącymi opisami, wprowadzającymi świąteczny klimat.
Biuro Przesyłek Niedoręczonych to
ciepła, magiczna i świąteczna opowieść o ludzkich losach, nieoczekiwanych
konsekwencjach życzliwości, zaskakujących powiązaniach i miłości jak z bajki.
Zaskakuje, wzrusza do łez i wywołuje szeroki uśmiech na twarzy czytelnika. Pachnie
piernikiem i obsypuje płatkami śniegu.
„Moja
droga, w pani wieku ta historia najwyraźniej utkana jest z płatków róż lub
raczej wigilijnych gwiazdek i pachnie piernikowym szczęściem. Oraz
szekspirowską tragedią – dodał po chwili zastanowienia. – A dla mnie to po
prostu kilkadziesiąt stron papieru zapisanych w porywach chwili przez dwie
chyba nie do końca zrównoważone osoby.
Dla mnie to historia utkana z
wigilijnych gwiazdek. A dla ciebie? Kup lub wypożycz Biuro Przesyłek Niedoręczonych i
sam oceń, co dla ciebie znaczy słowo „miłość”.

Awaria małżeńska – Natasza Socha i Magdalena Witkiewicz

   
   370 stron w jeden dzień. Można? Można! Wystarczy sięgnąć po powieść autorstwa Magdaleny Witkiewicz. Tym razem prawdziwą perełkę stworzyła w duecie z Nataszą Sochą. Duet doskonały stworzył doskonałą książkę o… dwóch, a właściwie czterech duetach 😉
   Awarię małżeńską wywołuje kot. To on wywraca do góry nogami życie dwóch małżeństw. Ewelina i Justyna w wyniku wypadku lądują w szpitalu. Z licznymi złamaniami na trzy tygodnie muszą zapomnieć o pracy, gotowaniu, sprzątaniu, praniu i wychowywaniu dzieci oraz mężów. Liczne obowiązki spadają na ich drugie połówki – chwilowo mieszkającego w firmowym biurze Sebastiana i tłumacza Mateusza. Panowie głęboko wierzą, że poradzą sobie z nową rzeczywistością. Właściwie nie mają wyjścia… Szybko przekonują się jednak, że KFC nie zastąpi pomidorowej, pranie samo się nie powiesi i nie zdejmie. Problemy z obsługą pralki czy talenty kulinarne to i tak pikuś. Bo co zrobić, jeśli nie wie się, do jakich szkół i przedszkoli chodzą własne dzieci…?
   Ogromną zaletą książki jest prosty i lekki język oraz kapitalny humor. Płakałam ze śmiechu! Ryszard z „Klanu” został zdetronizowany jeśli chodzi o mycie rączek 😉 Autorki są doskonałymi obserwatorkami męskiej rzeczywistości.
   Choć powieść bawi do łez, a panowie zostali przedstawieni w bardzo krzywym zwierciadle, niesie także przesłanie dla żon – by dać szansę mężowi i spojrzeć na niego łaskawszym okiem.
   Gorąco polecam! Szczególnie na poegzaminowe odprężenie 🙂

wydawnictwo: Filia
liczba stron: 376
zakupiona w dyskoncie Aros.pl